Oto wuj Břetislav Klousek - szacowny przodek z nieco ekscentrycznej gałęzi rodowego drzewa, którą przed laty burza dziejów odłamała od pnia i rzuciła na żyzne Morawy, w rozkołysane ciepłym wiatrem morelowe ogrody i winnice wśród łagodnych wzgórz.
Wielbiciel klusek, knedli i knedlików polanych sowicie sosem bądź masełkiem. W chwilach rozpaczy lub zwątpienia lubił rąbać drewno.
Literat-amator w odcieniu lekkiej melancholii, pisał tylko dla siebie i kaczek mieszkających na bajorku w parku blisko domu. Bajorko porośnięte było grubym korzuchem rzęsy wodnej, którą kaczki - chcąc nie chcąc - ustanowiły jedyną pozycją w swoim menu.
Gdy wuj Břetislav przychodził do parku, zawsze siadał na pokrzywionej ławeczce pod płaczącą wierzbą zwieszającą nad kaczym stawem wiotkie, długie ramiona. Wyrastały z nich srebrzyście migoczące w słońcu listki, i niczym smukłe palce grały na strunach wiatru dawno zapomniane przez ludzi melodie.
Posłuchawszy ich chwilę z respektem należnym rzeczom nieuchwytnym, wuj wyciągał brulion w kartonowej okładce, w którym spisywał swoje przemyślenia najstarszymi korzeniami sięgające czasów, kiedy to Břetislav nosił jeszcze podkolanówki i marynarskie ubranko, a przez matkę i sąsiadki nazywany był pieszczotliwie Kudlačkiem.
Następnie zakładał monokl kupiony na pchlim targu i pozbawiony już niestety łańcuszka - zaginął on podczas jednej z licznych bitew (słownych oczywiście!) stoczonych w młodości przez Břetislava w gospodzie "Pod Chytrým Kocourem" przy kufelku ležáka.
Tak uzbrojony przeciwko nieprzyjaznej i kanciastej teraźniejszości - w brulion, monokl i wierzbowe witki - wuj Břetislav czytał kaczkom swoje brulionowe myśli, zabarwione melancholią i westchnieniami na lekko złoty, miodowosłodki kolor właściwy dobrym wspomnieniom.
Kaczki wychodziły na brzeg i przyglądały mu się poważnymi oczami kontrastującymi z komizmem płetwiastych stóp. To, czy naprawdę słuchały opowieści wuja zmieszanych z melodiami wierzby, czy po prostu miały nadzieję na chwilowe urozmaicenie rzęsowodnego menu o okruchy smakowitego precla, nie miało dla wuja absolutnie żadnego znaczenia - po prostu bardzo lubił czytać swojej poważno-komicznej widowni mikrusów przyodzianych w eleganckie piórka. Precla dostawały na końcu i tak, bez względu na swoje intencje.
Po skończonym odczycie i zjedzonym na spółkę z kaczkami preclu, Břetislav zamykał i wygładzał z namaszczeniem brulion, chował monokl do kieszonki surduta, trochę jeszcze posiedział na ławeczce westchnąwszy raz i drugi, mruknąwszy w zadumie pod wąsem, chrząknąwszy nostalgicznie, poczym wstawał i odchodził, otoczony przezroczysto-złotą bańką miękkiego światła z odległych lat.
W parku zostawały kaczki szukające na brzegu ostatnich okruszków, wierzba gładząca powierzchnię stawu tysiącem delikatnych dłoni i ledwo widoczny na ławce, migoczący w słońcu zarys małego Kudlačka w marynarskim ubranku i czerwonych podkolanówkach. Bawi się blaszanym i bardzo poobijanym błękitnym samochodzikiem, a kaczki zerkają na niego czarnymi, poważnymi oczami istot widzących świat w ciągle tej samej, niezmienialnej z upływem lat postaci.
Koniec.