poniedziałek, 20 sierpnia 2018

Oszukać przeznaczenie.

Na początku lipca musiałam w ciągu dwóch dni umówic kilka terminów u lekarzy i więcej-niż-kilka na fizjoterapię, a tak się składa, że daty i godziny zrobione są z cyferek i liczb. A cyferki, liczby i inne runy to jak wiadomo trochę mają ze mną kosę, co pewnien nauczyciel fizyki być może do dziś wspomina z lodowatym dreszczem i później siedzi parę godzin w kącie pod biurkiem, tuląc miękki kocyk w kaczuszki. 
(Bo matematyk to wyluzowany był, on się tylko chichrał jak podawałam mu mój wynik równania. Mądry człowiek, wiedział że nie można przejmować się tym, czego nie można zmienić)


Na zastępy boskie i piekielne, o mało nie pękłam z wysiłku przy tych terminach!!! No prawie dym z uszu. 

A jak już te wszystkie cyferki spisałam, to ślęczałam z kartka i kalendarzem jeszcze pół godziny gryząc ołówek, i usiłowałam rozkminic, czy nie pomyliłam czerwca z lipcem. No bo Juni i Juli, to jest uważam taka dosyć przewrotna krotochwila zasadzona mi przez przodków. Żeby nie powiedzieć perfidna.
Oczywiście pomyliłam, a jakże, i nagle przypominało mi się później podczas kupowania ogórków, że przecież ta pani mówiła „dziewiątego, we wtorek“ a jak to możliwe skoro właśnie teraz ósmego będzie piątek... No wychodzi, że dziewiąty jest w sobotę. No więc zadzwoniłam żeby wyjaśnić, i okazało się że to ani wtorek, ani oczywiście sobota, tylko poniedziałek. 
Dwa terminy tak musiałam odkręcać. 

Do tego dołączył jeden termin w sierpniu, który zakomunikowano mi jako „czternasty - ósmy“ a liczba 8 oznacza w mojej głowie wrzesień. Ale tą pułapkę mojego umysłu już znam, tyle razy w nią wpadałam, że już znam, więc od razu wiedziałam, że to napewno nie wrzesień, nie-nieeee, nie tym razem takie numery, przewrotny mózgu ty, żmijo na własnych węglowodanych wyhodowana, ha! To jest miesiąc wcześniej! 
No więc skoro miesiąc wcześniej, a akurat mamy lipiec, to zapisałam sobie termin na czerwiec.
Ta-daaaa! Oto jak oszukać przeznaczenie, poziom „master“.

A w zeszły poniedziałek w pracy chciałam sprawdzić kiedy mam najbliższy autobus. 
Była godzina 16.47. 
Spoglądam na plan: jest autobus o 16.35. 
Spoko, idealnie, jeszcze 12 minut to akurat wszystko powyłączam i dojdę na przystanek.
Ha ha. 
Dopiero po drodze dotarło do mnie, jak spojrzałam na telefon która godzina, że coś tu ne teges.
Oszukać przeznaczenie, poziom „doctor of applied science fiction“.


Jakby ktoś chciał się cofnąć w czasie, przełożyć na czerwiec np. leczenie kanałowe (wtedy to będzie już za wami, rozumiecie. Odhaczone!) czy spotkanie rodzinne u nielubianej i wścibskiej cioci, co to zawsze ma te usta umalowane tłustą warstwą szminki grubą na centymetr, bo myśli że w ten sposób zamaskuje brodawkę na górnej wardze, i gdy bierzecie drugiego pączka czyni tymi usty uwagi o wpływie otyłości na skuteczność pucowania podłóg, których najwyższy stopień glancu jest wszak wizytówką każdej perfekcyjnej pani domu, to zapraszam. Ze mną to żaden problem, by takie spotkanie bezboleśnie odeszło w przeszłość. 
Co tam, na styczeń nawet przełożymy, i to 2017!


............................................


A tu obiecane ostatnio anielskie zastępy; na razie tylko dwa osobniki, ale trzy jeszcze czekają na sesję foto, coming soon!







No? Można nie zaufać takiemu spojrzeniu, he? 











Dobrze i wygodnie leży w dłoni - jeśli dla kogoś ten aspekt ma znaczenie. W sumie czemu nie, może są wśród nas tacy, którzy w poniedziałkowy poranek doceniają dobrze leżącego w dłoni niebieskiego wysłannika. 









Z takich z grubsza elementów robi się anioła:




Z tym że ten nos to wcale nie tak łatwo wyciosać, bo to jest taki mały odłamek deski odkrawany scyzorykiem, i na jeden nos udany przypadło mi chyba z 10 nieudanych. 





Przy ciosaniu takich skrzydeł pomaga oczywiście niezastąpiony Borsuk.






Złote włosy, szlachetny profil, smukła sylwetka...





Tak, zdecydowanie możesz powierzyć mu swoje bezpieczeństwo. 








Elegancka piżama w kwiaty, więc i do ludzi z nim wyjść można. 





No i to tyle. Przez weekend nie przydarzyło się nic oprócz zwały, spaliśmy wszyscy z otwartymi oczami. Dziś, póki co, to dalej samo, wiem że żyję tylko dlatego, że boli mnie głowa i stawy. Słońce się chyba z nami pożegnało na dobre, więc i siły życiowe mi opadły. Ja bez słońca nie umiem. Jestem totalnie uzależnieniona i przechodzę syndrom odstawienia teraz. 


............................................


Ten anioł ujęty z profilu już mnie opuścił, wyleciał z gniazda ledwo mu farba na piżamie wyschła, ale jak ktoś czuje silną potrzebę zawierzenia swego losu temu en face, to proszę pisać, gdyż siedzi u mnie w kuchni i wyżera herbatniki. 
15 Euro + jakies 4 Euro za wysyłkę. Wielkość - jak widać na tym jednym zdjęciu z moją ręką. Z tyłu ma haczyk, więc można go od razu przykuć do ściany żeby nie zwiał. 
Osobnik niepowtarzalny i jedyny w swoim rodzaju oczywiście!

To miłego tygdonia moi mili. Niech się nam szczęści pod tą anielską pachą









wtorek, 14 sierpnia 2018

Krowa jaka jest, każdy widzi.

Ale w sobotę było zimno! Siedziałam pod kocem na kanapie, jednak nagle 21° po tygodniach z 35-37° to jest szok dla organizmu. Teraz sobie potrafię lepiej wyobrazić, co czują ludzie z Afryki jak tu przyjadą, i dlaczego przy 15° chodzą w zimowych, puchowych kurtkach do kolan. 

W niedzielę znowu cieplej na szczęście, to ponownie wylazłam na balkon z moim warsztacikiem. Taszczę go w tę i we wtę od paru tygodni, no bo skoro takie piękne lato to można malować na balkonie. Więc farbki-pędzelki-szmaty w plastikową miskę na pranie i hop w balkonowy plener.
I zgadnijcie czego szukałam ostatnio przez 15 minut po całym domu zeby poskładać pranie. Podpowiedź: jest plastikowe i zaczyna się na „m“. 
No?

Oczywiście już chciałam zwalać na Borsuka, że wyniósł (choć nie wiem po co) i czyniłam aluzje. Ile ten człowiek ma do mnie cierpliwości, to jest cud boski. Łypie tylko na mnie jak na wariata i spokojnie dalej robi swoje (czyli albo analogowo grzebie przy rowerze, albo digitalnie przy czołgu).
I czeka, aż sama znajdę tą miskę, którą pełną farbek-pedzelków-szmat stawiam codziennie koło balkonu.

I ile wiary we mnie pokłada! Za każdym razem mnie to wzrusza. Na przykład ostatnio pokazuje mi jakieś auto i pyta, czy podobają mi się bardziej takie światła jak ono ma, bo to jest takie auto jak nasze tylko nowsze. 
Czyli założył, że ja wiem, jakie mamy światła w aucie i sobie porównam, ehhh... :)))  Ja, która co i rusz usiłuje wsiadać do cudzych samochodów na parkingu i przynajmniej raz na kwartał próbuje otworzyć drzwi niewłaściwej klatki schodowej. 
[Czy one naprawdę muszą być wszystkie takie same? I auta, i drzwi]
Ale trochę to takie chwytające za serce jednak jest, że wierzy.
No chyba że dla hecy pyta i patrzy jak zareaguję. 

Jednakowoż tnie, piłuje wedle narysowanych przeze mnie kresek i szlifuje drewniane elementy, których ja upiłować nie mam siły, a szlifować cierpliwości (szczerze mówiąc, nienawidzę jak zarazy) A Borsuk mówi, że lubi, jemu się to podoba. No więc dzięki niemu mam zaszczyt przedstawić państwu na przykład krowę, proszę:

Drodzy państwo, oto pierwsza krowa na buraczanym polu. 
Pierwsza krowo, oto drodzy państwo. Jak ładnie zamuczysz to myslę, że będziesz mogła mówić im po imieniu.




Rogi ze starej kopaczki czy tam innego narzędzia ogrodowego. 
Rozbuchane nozdrza.
Głębokie wejrzenie krągłych, niewinnych ócz.













Dzwoneczek - musi być, wiadomo. 





Ogonek: uwielbiam te momenty, kiedy nagle mogę tak celnie wykorzystać jakieś dziwne coś, znalezione na ulicy szmat czasu temu i wetknięte do kieszeni „bo napewno mi się do czegoś przyda“ ! No i sie przydało.









Do krowy akurat farbek nie trzeba było jak widać, ale w przygotowaniu: zastępy anielskie w kwietnych kieckach!

Oraz: nie że się narzucam, ale po prawej jest link do nowego sklepiku na Etsy, dokonało się! Tylko trochę się obawiam, że zginę w tym wielkim oceanie, Etsy to jest jednak ogrom... Więc jakby ktoś miał ochotę i dobrą wolę walnąć linka w swój fejsbuczek czy w inny kanał, to ja z góry bardzo dziekuję
Oczywiście wszystko dobrowolnie i na ochotnika, absolutnie nikogo się tu pod pistoletem nie trzyma, zagon buraczany to państwo neutralne jest. 
[Potencjalny wróg zostanie odparty siłą skondensowanego absurdu, a na koniec przywalimy mu w zadek ostrym farmazonem]

środa, 8 sierpnia 2018

Przemyślenia o dniu powszednim.

Czy wy też w takie upały marzycie o cichym, oddanym służącym, który zawsze ma dla was w lodówce arbuza i lody kiedy przychodzicie po pracy do domu, ugotowani na miękko w autobusach?
A pózniej, podawszy już refreshings, zabiera się do gotowania obiadu, który sam oczywiście wymyślił.
Bo ja tak. Bo nie lubię gotować, szczególnie jak jest gorąco. 

Ale widzę siebie tak:
„Janie, przygotuj mi na jutro po pracy lemoniadę cytrynową, a kiedy wróci Pan Borsuk, podaj mu schłodzony napój z mate. Na obiad coś tam lekkiego, jakaś kasza, cukinia, wymyśl coś. Zupa może. Na deser zarżnij dorodnego arbuza, ale bezpośrednio przed podaniem, niechaj będzie świeży i ociekający posoką.“

I tyle, gotowe. I jak przyjdę do domu, to mogę od razu paść malowniczo na szezląg i zbolałym głosem narzekać na migreny spowodowane nadmiarem pasażerów w zbiorkomie, którego pojazdy pod względem temperatury nieodmiennie przypominają albo szybkowar albo zamrażarkę, w świecie komunikacji publicznej nie ma odcieni szarości. Tu się nie bierze jenców, wszystkich usiłuje się dobić na miejscu.
(To nie będzie potem tak tłoczno. I będzie mo na poskreślać następne linie z rozkładu)

Właściwie Jan nawet nie musiałby być człowiekiem, widzę tu chłonny rynek dla robotyki. Wymyślają jakieś roboty którym każą nurkować w ciemne głębiny pełne Nieznanego, jakieś sondy które potem samotnie dryfują w zimnym, pustym kosmosie i same sobie grają cichutko „Happy Birthsday“ i nawet ich nikt po pleckach nie poklepie z gratulacjami (czy co tam sondy mają zamiast plecków. Grzbieciki, pokrywy płyty głównej, dekielki na czujniku ruchu?)

No. A taki robot z zaprogramowanymi obiadami to by było wreszcie coś przydatnego. Do tego opcje dodatkowe, że ta lemoniada i arbuz, i proszę bardzo. Ja osobiście nawet byłabym gotowa wziąść kredyt, żeby posiąść takiego Jana. Jeszcze jakby odkurzać potrafił, to już pełny wypas. (Mamy pod domem drzewa produkujące tony białej waty a później tony małych, czepiających się wszystkiego nasionek, ogólnie ubaw od wiosny do jesieni) 

Tylko że jak znam ten świat, to pewnie podstawowa wersja Jana, dostępna za ludzkie pieniądze, serwowałaby oprócz obiadu co 20 minut blok reklamowy. Mehhh... No ale może dla równowagi miałby darmowego Netflixa albo HBO. 

Co do Netflixa: zaczęłam oglądać Alienistę i wymiękłam, ja się jednak nie nadaję do takich filmów - znaczy wizualnie bardzo ładny, ale umarłam z nudów. Nie potrafię rozgryzać tajemnic, szukać drugiego dna, iść po wskazówkach. Nic, nada, niente. Dla mnie trzebaby inaczej te filmy kręcić: najpierw pokazać kto zabił i dlaczego, a potem cały proces dochodzeniowy. 
Ale hiszpańską komedię „Toc, toc“ bardzo polecam, akcja toczy się w poczekalni gabinetu psychiatrycznego, no więc jak mamy grupę Hiszpanów z odchyleniami, to chyba więcej nie trzeba rekomendować? I choć jest przewidywalny (nawet dla mnie) to mimo to całkiem miły, po prostu fajne przedstawienie. 
I jest dokument o Iris Apfel, jeżu kolczasty, co to za kobieta, podziwiam ja niezmiennie, tak samo jak Quentina Crispa. Nie tylko za stylówe (choć oczywiście też), ale za całkowitą i niezłomną wierność sobie samemu, za radość z życia, tacy ludzie każdy dzień traktują jak tabliczkę ulubionej czekolady, albo kieliszek najlepszego martini. Nawet jak wicher w oczy dmie. Też tak się staram, ale hmmmm... no na razie jest jak jest ;) 


Na razie to mam ochotę leżeć tak jak ten tu, w dolnym rogu, o:





Te trzy okrągłe ząbki są tematem tutaj. Taka byłam nimi zafascynowana, że wszystko inne rysowałam dookoła nich właściwie ;) Ząbki wymiatają, co nie?





Fajny ten pomarańczowy mazak (wspomagany kredkami) 
Jest z zestawu, który trafił do mnie dzięki dobremu sercu koleżanki mRufy. 
Serdeczne dzięxy jeszcze raz !!!!  :)


Były sobie swinki trzy.
Ta w górnym rogu chyba za dużo sterydów zjadła.
No i to śliwkowe oko... jakaś ustawka była?






Czy z waszych sklepów też znikły wszystkie lody? Od dwóch tygodni usiłuję zjeść czekoladowego rożka - i jeszcze mi się nie udało. Wszystkie chłodnie wymiecione, są tylko te absurdalnie drogie kubeczki 250 ml za 5-6 Euro, tych nikt (jeszcze) nie chce, ale kto wie. 

Chyba sobie zrobię w domu znowu kawowe z nugatem w takim razie. 









Czołem, rogiem, i burakiem moi mili. 
Zaraz weekend.



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...