poniedziałek, 18 grudnia 2017

Kobieta z pieńkiem. Drewniane DIY.


Dzisiaj poruszymy temat drętwy, bo drewniany. Na  rozpałkę  rozgrzewkę drewniany dialog:


- Kim jest ta kobieta z pieńkiem siedząca pod oknem?
- A ta, mówimy na nią Kobieta z Pieńkiem.

:)
 
Z nieśmiertelnego, starego Twin Peaks
(Nowego nie oglądałam jeszcze, i przyznam szczerze, trochę się boję że czar pryśnie)



....................................................................


A teraz do moich pieńków; będziemy przerabiać je na domki - czyli na początku bez zmiłowania ciąć, piłować, kłuć nożem, kroić i ścierać ściernym papierem, wbijać gwoździe, a następnie malować, dekorować, a nawet uskrzydlać!
 
 
 


 


 

Aby na końcu popaść w rozpacz (chociaż to nie jest już obowiązkowy punkt programu) bo jak zwykle nie wyszło tak, jak chciałam.

 
A więc:


Bierzemy danego bohatera, oczywiście najlepiej już wstępnie obrobionego, po pierwszym akcie dramatu - czyli po bezlitosnym rozpiłowaniu na deski.



Dobrze też, jeśli nasz protagonista już trochę w życiu przeszedł, wycierpiał, jeśli był wystawiony na pastwę żywiołów - to nadaje jego charakterowi efektownych, dramatycznych rys.
 
 

Tak spreparowanego delikwenta kroimi na kawałki wedle gustu, wyznania, zasad geometrii lub własnego Zen, silnej potrzeby wewnętrznej, układu planet względem Merkurego, bądź kierując się jakimkolwiek innym faktorem. Symetrycznie, niesymetrycznie, krzywo, prosto - wszystkie chwyty dozwolone. Ostre rogi i krawędzie obrabiamy scyzorykiem i papierem ściernym.

 
I teraz się zaczyna.

Wywlekamy poupychane po kątach kolekcje najróżniejszych rekwizytów: 
starych kolczyków i innego różnego żelastwa, gwoździ, metalowych nakładek na śrubki, kafelkowego szrotu, małych drewienek dobranych parami (na skrzydełka) i drewienek płaskich (na drzwiczki)









i zaczynamy układankę:
(państwo wybaczą ciemne zdjęcia
robione ciemną nocą)




 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 


 

Tak, wiem że bardzo to długo, ale ja tak zawsze niestety.
Takie układanie może trwać właściwie w nieskończoność, ale dla zdrowia własnych zmysłów lepiej jest przerwać po góra dwóch godzinach, co by nie dostać totalnego obłędu i kociokwiku i nie wyskoczyć przez okno, skręcając sobie kark i lądując na trawniku ryjem w kupie (błota, jeśli dopisze nam szczęście) bo to jest bardzo nietwarzowy sposób na zejście, nie chcemy żeby wszyscy zapamiętali nas w ten sposób, n'est-ce pas?
No.


No to teraz "tylko" wszystko razem posklejać, jeśli domki się chwieją, to z tyłu przykleić kawałek drewna jako podpórkę.
 

Pomalować, pochlapać, uważając żeby nie przesadzić, bo chcemy osiągnąć stonowany efekt "shabby chic", taki z klimatem, wiecie. Efekt "chomik po sutym obiedzie rozjechany walcem" nie jest tu raczej pożądany, wierzcie mi, mniej znaczy lepiej w tym przypadku.
 
(Coś pomału mi z tego wpisu taki danse macabre / ars moriendi wychodzi, no cóż - pogoda. A ja meteopata jestem)
 
 
 

No a oto efekty,
które niestety jak zwykle na (moich) zdjęciach
nie wygladają tak dobrze, jak na żywo
(smuteczek) 

(-_-)

Ale już w dziennym, ładnym świetle:

 
 

 

 

 

 

 

 

 
 

No i tak to. To chyba tyle.
Trójca domków ma szerokość 30 cm (ze skrzydełkami 35 cm), wysokość najwyższego domku (bez chorągiewki) to 19 cm.
 
Lecą sobie razem po nieboskłonie życia, gotowe osiąść na jakimś przytulnym pagórku, zapuścić korzenie, wypuścić dym z komina i malwy pod oknami.
A w swoim wnętrzu, sowicie zaopatrzonym w kaloryfery, świeczki i lampki, uwiją przytulne gniazdo z kocyków, książek, czekolady, kawy, herbaty, psów, kotów, pierniczków i innych rekwizytów. Taki Warsztacik Hedonistycznego Leniwca ;)

Będzie w Le Szopie.
 

A w ogóle, to tak wracając do seriali jeszcze na chwilę.
Drugi sezon Stranger Things mnie rozczarował trochę, jest ok, ale pierwszemu to jednak do pięt nie sięga niestety. Nie ma tego napięcia i klimatu. I tak mi się trochę smutno w mym czarnym serduszku zrobiło. No bo Penny Dreadful nie będzie już więcej (nie da rady, byłoby conajmniej dziwnie), wszystkie inne seriale - ale takie nie bedące horrorami -  o wampirach i innych istotach z cienia są albo okrutnie infantylne, albo po prostu głupie, no i nie wiem co teraz w tym temacie dalej.
 
Grace i Grace super, fajnie zagrało to dziewczę. Wciągnęłam w jeden wieczór / noc. Ale książki nie czytałam, więc nie mogę porównać.
 
W kategorii "Najlepsze czołówki" (bo ja uwielbiam dobrze zrobione czołówki i napisy końcowe) to bezapelacyjnie wygrywa w tym roku "Ania, nie Anna". Padłam na kolana po prostu, piękna grafika, kolory, wszystko. Sam serial też fajny, szkoda że tylko 1 sezon. Ciekawa jestem, jak to odebrało młode pokolenie - czy w ogóle odebrało / zauważyło - czy to tak tylko dla nas ;)


P.S. Dziś rano wychodząc z domu spostrzegłam, ze na rabatce przed drzwiami kwitną mieczyki. Na róziowo. No. Taki grudzień dziwny. Niby żadna to zima, ale i tak do doopy.
 

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...