poniedziałek, 17 grudnia 2018

Jam Pytia, jam wyrocznia, wyroków boskich wieszczka.

W nocy z wtorku na sobotę dostałam we śnie chyba jakiś przekaz. Bo jak obudziłam się rano, to przed oczami miałam ogromne zielone litery na czarnym tle: TOXIC EMERALD !!!  TOXIC EMERALD !!! 
(Wersaliki z szeryfami belkowymi i z dużą ilością wykrzykników)
Był też podkład dźwiękowy - krzyczał: TOXIC EMERALD !!!  TOXIC EMERALD !!! - i poza tym nic, żadnego obrazu, żadnego wyjaśnienia. Ani tekstu drobnym druczkiem, ani odnośników do tekstów zródłowych, ani pocałuj się w zadek. 

Delficka Pytia podobno naparzała heksametrem, zrozumiałym tylko dla kapłanów-tłumaczy, ale jak widzimy dwa proste słowa po angielsku wcale nie są łatwiejsze do odkodowania. 

Czyli albo kosmici, albo Istoty Świetliste albo ewentualnie emerytowana Frau Sąsiadka z parteru dla zabicia czasu para się parapsychologią i trenuje telepatię, a drzewiej była angielskojęzycznym zecerem z uczuleniem na zieloną farbę drukarską. 

Albo po prostu to ja wariuję. Co jest VERY POSSIBLE !!!  VERY POSSIBLE !!!

..........................................

Natomiast w niedzielę padał śnieg - i to już jest właściwie wystarczający powód, żeby go nienawidzić, że pada. Ale nieee, co tam, to za mało, trzeba tym śniegiem zacząć padać akurat wtedy, jak już ruszyłam doopę żeby całkiem na chacie nie zwariować i byłam akurat godzinę drogi na piechotę od domu. No to sobie ta godzinę spędziłam na szybkim truchcie z zamkniętymi oczami, bo oczywicie padał mi prosto w twarz, jakby nie mógł lecieć w drugą stronę i padać mi w plecy.
Grrrrrrr!!!

No ale przynajmniej się przewietrzyłam. I blisko domu zobaczyłam jeden wielgachny budynek, którego poprzedniego dnia nie było jak jechaliśmy tamtędy do sklepu, przysięgam. Niewykończony był jeszcze co prawda, bez okien, ale wielki jak nie wiem co, no przecież zauważyłabym go w sobotę! 
I żeby to był pierwszy taki przypadek, ale nie, to co chwilę tak. Zaprawdę niedługo uwierzę że żyjemy w Matrixie. 
W dodatku jak się taki budynek-niespodzianka nagle gdzieś pojawia, to ja nie potrafię sobie nijak przypomnieć, co tam było poprzednio, więc HELOŁ, przypadek? Nie sądzę. Upgrade systemu jak cegłą w oko!

..........................................

Tymczasem z tęsknoty za kolorami powstają tęczowe zorze, jako tło dla Bardzo Dziwnych Zwierzątek.
(do nabycia, jak ktoś zainteresowany to jak zwykle na diabelwburaczkach@gmail.com)






Mały (A5)















Duży (A4)















I chyba odkryłam mój ulubiony papier akwarelowy. Arches Grain Torchon.
Jeeejk!!! Boski jest. Wieszczę długi, szczęśliwy związek. Nietoksyczny. 

~(*♥*)~

poniedziałek, 10 grudnia 2018

Historia żółtej ciżemki w barbarzyńskim kraju dzikiej północy.


W tamtym tygodniu w autobusie podeptałam jednego faceta i wcale nie było mi przykro. 

Bo po pierwsze usiadł w najbardziej idiotyczny sposób, w jaki można siąść w autobusie - nogi miał w poprzek tego wąskiego przejścia w tyle, znaczy siedział po jednej stronie, bokiem, a nogi miał oparte o drugą stronę. Siedzenia w tylnej części autobusu są na podwyższeniach, więc jak wstałam i zeszłam na podłogę to jego nogi były na wysokości mojego półuda, czyli ani przeskoczyć, ani obejść. 

A po drugie (i to chyba wyjaśnia dlaczego tak głupio siedział) to typ się w takie trzewiki fantastyczne ustroił, w takie ciżmy paradne i cud orientu, że paaanie złoty, Alladyn wysiada: czuby długie, wąskie i w górę zadarte, jak rogi księżyca w nowiu, jak kły mitycznego olifanta, szpice subtelną zapewne w zamyśle arabeską z zamszu spowite. No sam Sułtan Brunei by się nie powstydził. Jakaś gruba okazja musiała chyba być, no bo kto ubiera coś takiego na codzień. A tym bardziej na jazdę zatłoczonym zbiorkomem. Jakby autobus podskoczył na czymś na drodze, to by sobie oczy powykłuwał, szach perski.

No i taka sytuacja: ja chcę przejść, nasz kalif cofa te sierpy księżycowe pod siedzenie, ale nie daje rady, bo tam po prostu nie ma aż tyle miejsca, nikt nie projektował autobusów na takie kosmicznie odjechane kierpce. 
Ja muszę wysiadać już naprawdę, on podnosi nogi i nimi bezładnie macha, próbując chyba upchnąć je w jakimś skleconym naprędce czwartym wymiarze, ale się okazuje że akurat czarodziejskiej lampy z usłużnym dżinnem dziś przy sobie nie ma i nic z tego, więc w panice wymachuje tymi szablami jak najdzikszy z osmańskich janczarów, to z kolei wywołuje popłoch wśród najbliżej stojącej gawiedzi, wszak nikt nie chce skończyć z kłem mamuta o oku. W końcu jakoś tak bez sensu postawił je nagle na podłodze dokładnie w momencie, kiedy zdecydowałam się przejść niejako pod nimi, górną połową ciała robiąc unik w lewo. 

No i tak to podeptałam, się zaplątawszy. 
Trudno. Nie moja wina. Trzeba się było w takie kindżały wbijać? Służba w kalifacie pewnie już wie, że jak stary wskakuje w te swoje wysiepane ciżmy to w promieniu półtora metra panuje strefa śmierci, ale my, prosty lud północy, nie wykształciliśmy odpowiednich procedur. No i Sułtan Brunei w sumie raczej miejskim nie jeździ, to przede wszystkim. 

I tak dobrze, że w tej sytuacji nie straciłam głowy - całkiem dosłownie, prawda, ha haaa.


No to teraz obrazek. Mam nawet sierp księżycowy na tą okazję! O, proszę:












Tak tak, to wasze koty robią w nocy, jak śpicie. GAPIĄ SIĘ NA WAS I ŚWIECĄ! Snując swoje pokrętne kocie plany, na przykład czy zapolować tej nocy na stopy wystające spod kołdry. Albo o której bezlitośnie wczesnej godzinie najlepiej obudzić człowieka żądając śniadania, które następnie zostanie ostentacyjnie zignorowane. Albo jak mocno walnąć śpiącego ludzia łapą przez łeb w ramach walki z nocną nudą. I takie tam kocie sprawy. 

To czołem, rogiem i burakiem moi mili, miłego tygodnia. 
A jakby ktoś chciał wejść w posiadanie akwarelowego, nieinwazyjnego kota, to jak zwykle, pisać na maila.

]:-*

poniedziałek, 3 grudnia 2018

Ówaga, oszczeżenie! Aczkolwiek chyba po czasie.

Na bloga były cztery wejścia ze ścieżki "improwizacja bitwy w Krajantach".
Czy ja o czymś nie wiem? Jak mnie nie było, to urzadziliście tu bitwę? Halo, jest tu ktoś z Krajantów?! Znaczy generalnie to nie mam nic przeciwko, buraków nie rozkopaliście, nawet nać nie połamana, wszystko stoi jak stało - tylko tak z ciekawości pytam. 

Oraz takie zapytanie z pogranicza masarstwa i taksydermii nastąpiło: "kiszka na kiełbase musi byc odwrucona czy ni jak lepiej"
I przypuszczam że wiem, do krótego posta google skierowało tego poszukującego: do kiszki z jamniczka! Haaa! Tak zwany element niespodzianki tu nastąpił dla poszukującego. 

Z kulinariów to jeszcze "kalafior przebranie" - płakałam bardzo, ze wzruszenia. Serio, chciałabym to przebranie zobaczyc, jako widz przedszkolnych i wczesnoszkolnych sztuk zawsze najbardziej lubilam dzieci przebrane za drzewa, pagórki i tym podobne nieruchomości. 

Ktoś szukał tu też pomocy w temacie "złe duchy i ich wpływy na zdrowie" - no, można zepchnąć kaca i reumatyzm na złe duchy, czemu nie - oraz - UWAGA, UWAGA, DOCHODZIMY DO CLOU TEGO POSTA - "wpaszdzierniku przydzie planetax" !!! 
Buaaa! Ludziska, uciekajta, chowajta bydło do komórki, dzieciaki do wersalki! Planetax przydzie! Wpaszdzierniku!!! 
Dobrze że juz grudzień w takim razie. To chyba już przyszoł, i poszoł se w pierony, nie? Kimkolwiek jest.

................................

A wiecie co ja w piątek zrobiłam? Wróciłam z pracy do domu, zdjęłam w przedpokoju kurtkę-czapkę-szalik-buty, poszłam do sypialni i przebrałam się w domowy dresik, po czym... wróciłam do przedpokoju i ubrałam kurtkę-czapkę z zamiarem wyjścia z domu i pójścia do pracy!!! 
No przecież to jest straszne!!! Uważam to bardzo smutny incydent w moim życiu, serio. 
Bo pokazuje boleśnie, że moje życie składa się praktycznie tylko z pracy, a poza tym niewiele się dzieje. Dom to taka chwila przerwy od roboty - co daje nam następujący schemat:
1. Rano wychodzę z sypialni, idę do pracy
2. Wieczorem wracam z pracy, wchodzę do sypialni
3. Śpię.
I teraz znów punkt 1. i tak w kółko. Więc mój umysł postanowił że punkt 3. jest tu całkowicie zbędny - i nie sposób mu odmówic logiki w sumie, niestety. Jednakowoż biologia domaga się swoich praw, punkt 3 jest nie do ominięcia, więc może w następny piątek po prostu dam sobie spokój z powrotem do domu i będę nocować pod biurkiem. 
Ehhh...

I nie wiem czy to przez to przykre wydarzenie, czy przez aurę ogólnie (a może przez wszystko na raz), ale cały weekend był do doopy. Oboje taplaliśmy się w jakimś marazmie takim, w stetryczałych wspominkach że: kieeedys, łooo, kiedyś to było lepiej! I że: jaki to ma sens wszystko w ogóle, i niezwykle obrazowo opisywaliśmy sobie nawzajem, jakimi to wrakami już jesteśmy. 
Łojezusicku, straszny to był weekend. Straszny. Takie katharsis ale bez finału, bo oczyszczona to się nie czuję niestety. 

Zaczęłam sobie podglądać "Friends" od początku, no bo to taki jakby powrót do przeszłości, nostalgia itd, no i z jednej strony było zabawnie momentami, ale momentami też smutno dosyć, że o rany, tak było i już nigdy nie będzie. Co jest całkiem normalne, wiem, ale jednak przytłacza. 
Jedynym pozytywnym punktem jest to, ze wtedy na przełomie wieków po angielsku umiałam może ze 100 słów (nie miałam w żadnej szkole angielskiego), i to umiałam je tylko dzięki Björk, której teksty z bookletów CD tłumaczyłam sobie z analogowym słownikiem w ręce i zapisywałam w zeszycie, dzielnie walcząc z idiomami - a teraz moge oglądać w oryginale i rozumiem. Oni tam bardzo wyraźnie mówią, więc to idealny serial do nauki języka.
I z tego jestem dumna, a co. Bo to jedna z bardzo niewielu rzeczy, które osiągnęłam w życiu. Jest to nadal poziom Neandertalczyka w stadzie Homo sapiensów - ale jednak już gałąź wyżej od pawiana, prawda.

Aha, aha, a najzabawniejsze - albo może "najmelancholniejsze" w sumie - to było jak włączyłam pierwszy odcinek i ze zdziwieniem wielkim myślę "Łaał, to na początku inna aktorka grała Rachel? Nie Jennifer Aniston?!" No i po 10 minutach dopiero zajarzyłam, ze ta inna to właśnie Aniston.

No i tak to. To komuś jeszcze po wilczku może? Powyjemy?













I tu taki mono-chromo jeszcze, aczkolwiek lico rumiane (od mrozu pewnie)




Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...