środa, 23 września 2015

Kiedy ranne wstają zorze...

taka myśl świta, że może...
 

 





Obrazek powyższy jest podsumowaniem ostatniego półrocza. Sponsorowanego głównie przez mój zakład pracy. MARNIE sponsorowanego, biorąc pod uwagę ogrom odwalonej roboty. Smoły z kopyt to już nawet zeskrobać nie idzie, tyle warstw zaschniętych. Ogon przypalony, widły pokrzywione. Zapasy drewna na wyczerpaniu, cierpliwości i wewnętrznego ognia - takoż.


Robota pali się w rękach, że tak powiem.


Żeby ci tam, w kotle, chociaż zadowoleni byli, żeby docenili starania, płomienną dbałość o temperaturę lawy, pełne zapału oddanie przy dekoracji wnętrz, nieugaszoną namiętność do detali, siarczystą i pełną ognia oprawę światło-dźwięk, wyważony dobór rumianych, ciepłych barw! Ale gdzie tam. Skwaszeni siedzą i kolczaści, miny stroją. Ten po prawej to mi zaraz jakiś wredny numer wytnie, państwo patrzy tylko, aż mu zęby iskrzą. Zero wdzięczności, zero.
Jestem na dobrej (dobrej? to słowo tu chyba nie pasuje) drodze do popełniania ZŁA !!!! Myślą, mową i uczynkiem.


¯\_(ˆ~ˆ)_/¯
..................

A tak z innej beczki (choć może jednak to była ta ostatnia kropla, która doprowadziła do tejże beczki przelania) to dlaczego przepisy na ciasta są zawsze takie od macochy? W sensie otrzymywanej ilości urobku. Ja niby piekę bardzo nieczęsto (rzadko się miejsce na ogniu zwalnia ;) więc nie za bardzo w temacie się wyznaję, ale jaki ma sens narobić się jak galernik, uświnić całą kuchnię, a potem 2 razy kłapnąć szczęką i po cieście? Na rozjuszenie apetytu to ja se mogę obrazki pooglądać, na to samo wyjdzie a się człowiek nie napoci. Bo z ostatnich dwóch przepisów to takie właśnie mi wyszły maleńkie apitajzery. Naprawdę istnieją ludzie, którzy potrafią tak mało zjeść?!
 

środa, 9 września 2015

Tam, gdzie diabeł mówi dobranoc.

Ponury, ciemny i deszczowy był to łikęd. Świat się wyludnił, zszarzał, ściemniał, wszelkie odgłosy utopiły się w dźwięku wody chluszczącej na szyby. Mimo zamkniętych okien, w całym domu słychać było pluski i chlupoty. Nawet chodząc po suchym przecież dywanie miałam wrażenie, że brodzę w kałużach po kostki. Do śniadania trzeba było zapalić światło, do spania wziąść dodatkowy koc, a po godzinie 15 przekonywać swój własy organizm że nie, to jeszcze nie wieczór, jeszcze nie idziemy spać.

Ciemno, zimno, nieprzytulnie.
Kanapa, koc, herbata, lampka świecąca ciepłożółtą lawą, która przelewa się hipnotycznie, unosi i opada, płynnie i miękko jak brzegi powiek wytyczajacych granicę między jawą a ciemnym pustkowiem snu.
Woda pluszcze i chlupie. Przesiąknięta deszczem wyobraźnia łagodnie buja falami pod kanapą. Na obrzeżach mojej ukołysanej świadomości kłębi się wodny bezmiar. Przelewa się, burzy ostatnie tamy. Pełne zanurzenie. Dźwięki stają się przytłumione, jakby nieważne, coraz dalsze. Przez chwilę dryfuję w aksamitnej, miękkiej, cichej ciemności. Nie wiem gdzie jest góra, gdzie dół, nie wiem czy w ogóle jestem. Nagle w ciemności miga coś złotego. Krótko, szybko, błysk, i znów ciemność. Potem pojawiają się następne złote punkciki, jak brokat wrzucony do wody, jak gwiazdy na czarnym niebie. Naraz obok mnie otwiera się powoli oko wielkości sporej szafy, mruga błękitną powieką i przepływa w bok, ciągnąc za sobą rzędy migotliwych złotych łusek, przesypujących się przede mną jak ogniste iskry. Wirują bąbelki powietrza, porywając do tańca giętkie wodorosty. Coś trąca mnie w ramię, coś ociera się chropowato o łydkę. I wszędzie dookoła coraz więcej złotych refleksów, błyszczących w ciemnościach łusek. Tak, to one! Wielkie ryby wróciły! Jedyna dobra strona złej pogody. Unoszą się wszędzie wokół, powoli i majestatycznie machając płetwami. Jedne patrzą zamyślonymi, złotymi oczami gdzieś przed siebie, inne kładą się na miękkim piasku i zasypiają. Woda pluszcze i chlupie.
Ciemno, ciepło, przytulnie.


Tam, gdzie diabeł mówi dobranoc, idzie się spać z rybami ;)



 
 
 
 
 

 

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...