środa, 30 marca 2016

Drzemie w tobie siła wielka, drzemie w tobie bestia! Czyli Burak Czesław i wiosenna niemoc.


Czasem rzeczy nie wyglądają dobrze.

Czegoś nam brak i jest nam strasznie pusto, smutno i źle.
 
 
 
 
 
Bardzo się staramy to zmienić...
 
 
 
 
 
... ale nie zawsze udaje się od razu.
 
 
 
 
Staramy się i staramy, dajemy z siebie wszystko...
 
 
 
 
... i dalej nic. Czasem to się powtarza kilka razy pod rząd i jest nam tylko coraz bardziej smutno i źle.
I tracimy całą nadzieję, i chcemy się zakopać w ziemi po sam czubek tego durnego łba.
 
 
 
 
Ale mimo to próbujemy jeszcze raz - i nagle, niespodziewanie coś się powoli zaczyna dziać!
 
 
 
 
Kroczek po kroczku, pomalutku, cierpliwie...




... aż w końcu wszystko jest tak, jak trzeba i świat jest znowu piękny i przyjazny!
 
 
 
 
 
Pamiętajmy - nie poddawajmy się, jeśli nam na czymś zależy. Nawet jeśli jest to "tylko" wstanie rano z łóżka.

Niech wam ta buraczana porcja optymizmu przyspoży ciepła w sercu, lekkości na duszy i zieloności w głowie!


.........................................................................................................


A jakby ktoś zapragnął częściej patrzeć w szczerą, szczęśliwą twarz Buraka Czesława, aby czerpać z tego widoku siłę i nadzieję, to tu może sobie prawym sierpowym zawłaszczyć tapetę "Czesław The Beet, your mental coach":

Dla całkowicie niepoprawnych optymistów w kolorze wściekle różowym.
 
 

A dla tych bardziej ztonowanych - elegancka czerń.
 


 
 
No to czołem i burakiem,
D.  

]:-*
 

 
 
 
 

poniedziałek, 21 marca 2016

Uroczyste otwarcie sezonu.


No to mamy. Pierwszy dzień wiosny (chociaż wcale tak nie wygląda) oraz - tadaaaaam!!! - urodziny buraczanego pola.

Taki ten blog młody, że się jeszcze człowiek cieszy z urodzin ;) Dwa lata temu zasadziłam tu pierwszego buraka, i od tamtego dnia sadzę mniej więcej jednego na tydzień, a Wy, Szanowni Konsumenci, dalej z apetytem chrupiecie bulwę i wciągacie botwinę, co mnie raduje niezmiernie! Gdyż na co gotować, jak nikt jeść nie chce?! Można oczywiście li sobie, a muzom, ale jednak o wiele fajniej siorbnąć barszcza w miłym towarzystwie, niż tak do lustra tylko, co nie.

Ale wracając do wiosny: sezon 2016 uważam za otwarty! Coraz bliżej do ciepłych dni!

Ja ze Stefanem jesteśmy już przygotowani, zwarci i gotowi, ekwipaż urlopowy zebrany, garderoba w modnych fasonach i kolorach przygotowana, leży w kufrze i sakwojażu (choć jeszcze nie wiadomo, kiedy te wojaże). Stefan to nawet przedwczoraj z bloczków startowych wyskoczył, o tak:
 



 

Może i trochu falstart, ale co tam. Się nie może chłopak doczekać po prostu!



No i z tej podwójnej okazji, drodzy Czytacze nieanonimowi:

Alcydło alias Manu, nich Ci igła i szydełko śmigają tak pięknie, jak do tej pory a nawet jeszcze lepiej!

Anika, kwiatów, kwiatów, kwiatów! :)

Apaczowo, torty pięknie się prezentują na garden party, na stole w cieniu drzewka, albo w lekkim słońcu, prawda?

Bożeno, śmiganie na rowerze z ciepłym wietrzykiem w plecy, sacery po plaży (których ah, jak Ci zazdroszczę!)

Barbarella, życzę (sobie też ;) ciepła, jak najwięcej ciepłych dni, takich bezmigrenowych, i na sandałki z paseczków.

Bila, wielbicielko ciekawych, zagrożonych wymarciem słówek: oby udało się nam ich jak najwięcej ocalić, żeby nie zamieniły się w truchła i zezwłoki ;)

Ciociasamozło, na boso po ciepłym piachu, co nie? I po trawie!

Dodo, machajmy skrzydełkami, machajmy! Może i nie polecimy, ale za to będziemy mieć pięknie wyrzeźbione mięśnie bijustu.

Ela W. - czy na wiosnę wykluwają się może młode smoki?

Emi, sezon na nowe, pożywne abstrakcje otwarty! Ostrzmy zęby i ołówki.

Jarecko, Tobie na wiosnę rośnie nowy dom, czy można lepiej?

Juriusz, oby Moskwa trochę odmarzła - nie tyko dosłownie.

Kalina, nasze dwudziestostopniowe minimum socjalne nadchodzi!!!

Kaczko i Bebe, Bebe i Kaczko - młode latorośle coraz śmielej wypuszczać będą nowe "wąsy" - o czym, proszę, piszcie i rysujcie jak najwięcej!

Kanionek... tak... Kanionek to właściwie osobny wszechświat, kierujący się być może swoimi własnymi sezonami... Ale w każdym razie życzę, żeby zbiorowy poziom libido całej Twojej arki nie rozsadził burt ;)

Kasia Bajerowicz - kobieto o tylu talentach, czego życzyc Tobie? Sobie w każdym razie życzę więcej takich książek jak "Żaby" :)

mRufa, a może w tym sezonie jakiś (samo)lot ze stadkiem dzikich gęsi?

Newa, Tobie na kartkach kiełkują już pewnie swieże, cudne zawijasy...

Ove, te buty na podłodze będziesz mógł niedługo zostawić w domu, wychodząc!

Pies w Swetrze, można chyba już odsunąć widmo hibernacji? Jakkolwiek sweter nadal przydatny ;)

Profesor Wór, proszę przewietrzyć pracownię i laboratorium, zrobić kilka przysiadów i do dzieła - świat czeka na nowe wynalazki!

Pieprzu, wiem że Ciebie nadchodzące lato nie cieszy, ale - niestety dla nas - zimne dni wrócą ;)

Skorpion, oby, tak jak nogi, odrósł Ci kręgosłup! Chociaż troszkę!

Synafia, odpoczywaj i wracaj. Źle, jak silent room tak ciągle zamknięty będzie!

t. , jak pisał H. Hesse, życie to taki teatr, gdzie za wstęp płaci się nieraz zdrowym rozsądkiem, ale jadnak - jednak - jest to teatr magiczny. Magii zatem życzę, jak najwięcej!

Zeroerhaplus, ciepły piach na plaży! Błękitne, antydepresyjne horyzonty! A i kotom pewnie będzie lepiej bez deszczu i śniegu.

Z Innej Bajki, jestem uzależniona od żółtego koloru Twoich postaci. Chcę być taka żółta ;) Czyli mamy kolor na nowy sezon!



Jeśli kogoś pominęłam, to albo zapomniałam, albowiem łeb mój dziurawy jest jak rzeszoto alibo sitko, albo go za mało znam, żeby napisać coś sensownego - ale wszystkim wam (nam! nam!!!) także oczywiście Czytaczom anonimowym (ujawnij się! ujawnij się! ujawnij się! :) życzę wspaniałego sezonu wiosna/lato 2016! Nowy Rok powinno świętować się w zasadzie teraz właśnie, jak to drzewiej bywało, nie? W środku zimy to tak jakoś całkiem ni z gruszki, ni z pietruszki.


 
 

 
 



To co, jesteście gotowi na nowy sezon z diabłem? Stefan bardzo poleca tarzanie się w świeżej botwinie, dobrze robi na sierść!

poniedziałek, 14 marca 2016

Dramat marcowy z mżawką w tle.


Drogi pamiętniczku, w kolejny już łikęd miałam doła [większego niż ostatnio zwykle]. Padała taka gęsta, wredna mżawka przy temperaturze 0-1°, już od piątku wieczorem bolała mnie przez to głowa, kolana, łokcie i w ogóle wszystko, było mi zimno pomimo megaciepłej bluzy zwanej Misiu i dwóch kocy, i cały świat był zły i do dupy.


Postanowiłam w takim razie obejrzeć jakiś gópi film (no czyli taki prosty i niewymagający, bez głębokich myśli), taki, żeby było dużo słońca, ładne krajobrazy i happy end.

Pogrzebałam w bezdennych trzewiach internetu, znalazłam, obejrzałam.
Film był gópi - nawet bardzo, choć polecany przez 97% widzów - było słońce i Toskania, był happy end.
W związku z tym wpadłam do jeszcze głębszego dołu, ponieważ film był gópi [kto wierzy w takie głupoty?!], miał słońce i Toskanię, i happy end [a ja nie mam].

¯\_(°~°)_/¯


Drogi pamiętniczku, mam wrażenie, że coś tu kurna jest nie tak, tylko jeszcze nie wiem, z której strony.

Zaprawdę, ze wszystkich zagadek Wszechświata najtrudniej jest zrozumiec samego siebie. A jak już nawet pół butelki wina nie pomaga - no to ja już nie wiem, co dalej.
Swoją drogą, to nigdy mi się nie zdarza wypić pół butelki wina, gdyż po dwóch kieliszkach mam już dość, przestaje mi smakować - albo po prostu robie się miękka (jak kaczuszka) i zasypiam.
A tu nie dość, że pół butelki, to jeszcze ani nie zmiękłam, ani nie zasnęłam, ani się nie upiłam. Po prostu zrobiło się późno (00:08) więc poszłam do łóżka, no bo o 5 muszę wstać. I tak se leżałam w tym łóżku z drobnymi przerwami na półsen o jakichś bzdurach.

Macie jakiś dobry przepis na życie w tej marcowej ch*jni? Bo ja zgubiłam. Szukałam wszędzie, ale nie ma. Borsuk bohatersko rzuca różne liny ratunkowe, ale co z tego, jak ja mogę się na nich najwyżej powiesić. Na nic więcej nie mam siły.



Nawet jak postaram się wczuć w los deszczowej chmury, że niby ona ma przecież gorzej - nie pomaga.
 
 
 
 

Wieczny katar, przemoczone nogi, a w kieszeni tylko wiatr...
Niełatwo jest być deszczową chmurą.
 
 
W sobotę natomiast obżarłam sie czekolady (też nic nie pomogła) i zjadłam mandarynkę, która dla mnie jest jeszcze bardziej szkodliwa, niz czekolada. I ja doskonale o tym wiem, tylko moja silna wola jest ciut za słaba i często ulega pokusom. Przydałby się ktoś, kto by mnie pilnował, skoro mi to często nie wychodzi.
Bezwzględny, bezduszny i bezlitosny dozorca potrzebny od zaraz.
Co przypomina mi taką historię. (Skoro ja nie jestem wesoła, to przynajmniej będzie wesoła historyjka)

A więc:
Kolega miał kota i dwie papugi. Kot miał na imię Hitler, ze względu na charakterystyczną plamkę ciemnej sierści pod nosem. Oczywiście można też było nazwać go Chaplin - ale wiadomo, paradoksalnie odpada wtedy element komiczny.
Jak się nazywały papugi, nawet nie wiem. W każdym razie jedna była szczupłym i aktywnym sportowcem, wyspecjalizowanym w lotach koszących - nazwijmy ją dla potrzeb tej historii Messerschmitt, a druga opasłym i żarłocznym kluskiem, wyspecjalizowanym we wchłanianiu - ją nazwijmy zatem Sznycel.
Kiedy kolega otwierał klatkę, żeby papugi sobie polatały, to Messerschmitt natychmiast strzelał jak pocisk w powietrze i lądował na wysokiej szafie po drugiej stronie pokoju. Tam oddawał krótki, ostrzegawczy sygnał dźwiękowy, i lotem koszącym śmigał na niską komodę po przeciwległej stronie pokoju. Potem znowu na szafę, sygnał dźwiękowy, komoda, szafa, sygnał dźwiękowy, komoda, szafa, sygnał dźwiękowy, komoda, szafa, sygnał dźwiękowy - to z grubsza zarys jego programu treningowego.
Sznycel z kolei podchodził do drzwiczek klatki, stawał na progu, i po prostu spadał w dół na bombę - no niby coś tam robił tymi skrzydłami, ale przy jego ciężarze niewiele one mogły zdziałać - z głośnym "bums!" lądował na podłodze i biegł szybko piechotą na środek pokoju, gdzie zajmował się przeglądem wszystkich leżących tam paprochów i okruchów i testowaniem ich pod względem połykalności.
Onomatopeicznie można to opisać tak:
- skrzyyyp...
- ziuuuuuuuuuuu!!! piiiip!!!
- bums!
- ziuuuuuuuuuuu!!!
- tup, tup, tup, tup.
- ziuuuuuuuuuuu!!! piiiip!!!
- dziobu, dziobu.
- ziuuuuuuuuuuu!!!
- dziobu, dziobu.
- ziuuuuuuuuuuu!!! piiiip!!!
- dziobu, dziobu.
- ziuuuuuuuuuuu!!!
- dziobu, dziobu.
- ziuuuuuuuuuuu!!! piiiip!!!
- dziobu, dziobu.

itd.

Kot Hitler wnosi do tej historii element tragiczny. Albowiem nieszczęsny ten nasz bohater panicznie bał się Messerschmitta, ale jednocześnie okropnie mocno pragnął zeżreć Sznycla. Jego kocia dusza przeżywała więc iście tartarowe katusze. Gdyż przez straszliwego, koszącego od góry Messerschmitta, cudowny (i nielotny!) Sznycel siedzący na środku podłogi był dla niego równie niedostępny jak dla głodnego i spragnionego Tantala niedostępny był strumyk pod nogami i jabłoń nad głową.
 
Ale niezmiennie żywił nadzieję. Za każdym razem, choćby nie wiadomo jak daleko się znajdował, na dźwięk otwieranej klatki w ciągu milisekundy potrafił znaleźć się w pokoju, by wbic łakomy wzrok w Sznycla szykującego się do zrzutu na parkiet. Ale Messerschmitt był o pół milisekundy od Hitlera szybszy, i już siedział na szafie i wydawał sygnał ostrzegawczy. Wtedy kocur się jeżył, niesamowicie wkurzony i jednocześnie wystraszony dawał dyla pod fotel, by ztamtąd sypać z oczu i kłów iskry wściekłości totalnej i absolutnej, przy czym o mało co zeza nie dostawał, bo usiłował jednym okiem obserwować tłustego Sznycla, a drugim śmigającego Messerschmitta. Niekiedy w przypływach odwagi (czy raczej nieposkromionego łakomstwa) nawet troszkę się zpod fotela wychylał i robił dwa lub trzy kroczki w kierunku spokojnie pasącego się w słoneczku Sznycelka - ale wtedy lotem koszącym nadlatywało Zagrożenie i kocisko, prychając i fucząc, musiało wiać pod fotel. A Sznycel doskonale wiedział, że nie należy zbliżać się do mebli, i zawężał odpowiednio obszar wypasu.
Kiedy papugi wracały do klatki, Hitler wyłaził z bunkra, spoglądał na zakratowaną na powrót delicję z przejmującym bólem i oddalał się w sobie tylko znanym kierunku, by cierpieć w samotności nad niesprawiedliwością losu.

Messerschmitt kosił tak raczej tylko w ramach treningu, a nie w obronie Sznycla, przeganianie kota działo się więc tylko przy okazji, ale właśnie ktoś tak konsekwentnie i wytrwale odstraszający przydał by mi się przy tej szafce, w której leży czekolada. I chyba na zakupach w spożywczym też, bo podstępne ciastka nieraz same spadaja z półki do mojego koszyka...



Ehh. To jak z tym przepisem na życie? Podzieli się ktoś?
 
 

poniedziałek, 7 marca 2016

Dobré rady a nápady - 4


Dziś wiedźma Irena, znana już z trzech wcześniejszych występ(k)ów [1]  [2]  [3] udzieli nam jak zwykle cennej życiowej porady, wielce pomocnej w prowadzeniu gospodarstwa domowego.


Ale najpierw pytanie testowe. Odpowiedź na nie dzieli bowiem ludzkość na dwie grupy, jedną Irenie przychylną i jedną raczej nieprzychylną, która może czytać nie zechce? Aczkolwiek nikomu oczywiście nie bronię, żyjemy wszak w wolnych krajach.

Pytanie:
Kot przykleił się wam do podłogi - czy to znak, że już trzeba ją umyć?

Odpowiedzi:
1. Tak / Koniecznie / Oczywiście, trzeba było z rok temu!
2. Nie / No bez przesady / O, zapomniałam (-łem) ze mam kota.

Odpowiedzieli?
To teraz część edukacyjna. Grupa z odpowiedzią nr 2 może tu utrwalić posiadaną wiedzę, lub po prostu poczytać ku rozrywce a krotochwili. Natomiast grupa z odpowiedzią nr 1 ma wykuć na blachę, jutro będzie kartkówka.

Do rzeczy. Otóż Irenie, z racji bycia wiedźmą, często przychodzi konfrontować się ze złymi ludzkimi skłonnościami do demonizowania i wyolbrzymiania rzeczywistości. Tacy źli ludzie mówią, że w domu na kurzej giczy panuje "syf" i "burdel". Albo "Sajgon" tudzież "chlew".
Irena skłania się jednak ku - jakże prawdziwemu i pozbawionemu wszelkich dyskryminujących naleciałości - twierdzeniu, iż chwilowo nieposprzątane jest po prostu.
W wyniku głębokich rozmyślań nad zagadnieniem oraz szeregu przeprowadzonych eksperymentów, doszła też do wniosku, że samo się z pewnością nie posprząta, choćby nie wiadomo jak długo czekać.
A że faktu tego nijak nie sposób podważyć... 
 
 
 
 
 
 
... Irena pogodziła się z nim.
 

Bądź jak Irena.

Na zdrowie.

(Na rycinie Irena na fotelu samobieżnym własnego pomysłu i wykonania, przyklejony kot Leopold XVI oraz zaprzyjaźniony szczur Walerian, ochoczo hołdujący licznym nałogom degenerat)

czwartek, 3 marca 2016

Gdy ci strzyga z rana śmiga, rzuca krzesłem, tłucze szklanki - twardy bądź jak Geralt z Rivii, bo to ciężkie są poranki.

Jeśli kogoś w niedalekiej przyszłości czeka nabywanie prezentów na urodziny albo imieniny albo chrzest albo baby shower, albo ktoś z bliskiego otoczenia stoi zestrachany przed wielką życiową zmianą i trzeba mu poprawić samopoczucie i dać nadzieję - Le Szop oferuje praktyczne połączenie kartki z życzeniami z prezentem. Takie efektowne i eleganckie, ręcznie malowane dwa w jednym. W wersji dla dziewczyn(ek) i dla chłop(c)ów.
 



Klikać na Szopa po prawej.
 
 
 
Naprawdę bardzo się starałam, żeby dobrze to wyszło - i o dziwo, wyszło dobrze. A to wcale nie takie oczywiste jest przecież.
Bo czasem jak się człowiek bardzo stara, to właśnie wtedy nic nie wychodzi.
Ja tak mam zawsze, jak się staram być rano cicho, żeby nie obudzić reszty domowników, obdarzonych cennym przywilejem późniejszego wstawania. No i jak tak czasami się staram (zaprawde nie wiem, po co), to oczywiście zamykając cichutko drzwi od sypialni walnę nimi tak, że o mało z futryny nie wylecą, a na drzewach za oknem wszystkie wrony pobudzą się i rozkraczą (w sensie zaczną krakać, nie ćwiczyć szpagaty poprzeczne). Chcąc się napić wody, zwalę z półki ze 3 szklanki i odskakując ze strachu w tył, wpadnę na krzesło i je przewrócę, w łazience spadnie mi do wanny ceramiczny kubek ze szczoteczkami do zębów, przy otwieraniu lodówki wypadnie z niej słoik z dżemem, a jak na chwilę otworzę okno, to akurat przejadą cztery karetki na sygnale.
Lepiej więc się czasem nie starać, tylko po prostu robić swoje, zdając się na wytrenowanego przez lata wewnętrznego autopilota. Wtedy to jest jak u Geralta z Rivii, jak zaczynał machać mieczem w kierunku jakiej potwory, to "wszystkie wyuczone ruchy wykonały się same" - i to naprawde działa! Szast-prast i już jestem bezwypadkowo ubrana, umyta, rachu-ciachu i kanapki spakowane, sprzęty domowe stoją, gdzie stały, strzyga leży poszatkowana w kostkę i dziobią ja kruki i wrony. Można schować miecz i wyjść na autobus.
 

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...