poniedziałek, 29 stycznia 2018

Wichry, zamiecie i inne zaburzenia.

Kiedyś podczas przeciskania się autem przez wąskie kiszki dróg i dróżek w tych rejonach kraju, w którym autostrada się nikomu nawet nie śniła, natrafiliśmy na miejscowość Wichrów. Momentalnie powstał mi w głowie obraz wioski upchanej na zboczach smaganych wichrami pagórków, z domami przechylonymi od permanentnego nacisku mas powietrza, praniem mocno przypiętym klamerkami.
 



Mieszkańcy, jak wychodzą z domów, to pewnie też przypinają się do sznurków.
"Halina, zaczekaj z ta kolacja, polecę tylko szybko po świeży chleb!" i ziuuuuu - leci.

 
 

 

 

 

Jak mi się nie spieszy nigdzie, to powiem szczerze że wiosną i latem bardzo lubię to przeciskanie się przez dróżki między wioskami, polami, łąkami - ptaki, rzepak, maki w zbożu, sarny, bajkowe zamki z chmur na horyzoncie. Oczywiście mam ten luksus, że mogę się na to wszystko gapić bo Borsuk siedzi przy kierownicy (i usycha z nudy) Albowiem ze mnie taka dupa wołowa, że nawet prawa jazdy nie mam.

No i ten Wichrów to właśnie był wiosną - stąd te kolory świeżutkie jak szczypiorek.

Bo teraz to bardziej jest tak:
 

 
 

 
 



Bure chmury, szare chmury i szaro-bure chmury, a za nimi szare chmury. Oraz bure chmury. Chociaż wicher ten sam.

Łeb pęka, stawy bolą, rano jak dzwoni budzik to mam ochotę zniknąć i już się więcej nie pojawić. Ziuuuuu - odlecieć sobie i wreszcie mieć spokój. I jem! Jeeezu, ile ja jem, zawsze jak jestem w dołku albo w stresie to żrę, a że w dołku albo w stresie to jestem przez większą część roku, to przybywa mi 1-2 kilo rocznie. W lecie czasami zgubię kilogram, szczególnie jak się uda wyjechać na urlop w ciepłe rejony - wtedy jestem taka szczęśliwa, że nie muszę jeść.

Jakim cudem ja jeszcze mam wytrzymać 25 lat do emerytury?! Ćwierć wieku! Bo że (boże!) musi się ku temu wydarzyć jakiś cud, to nie wątpię, nie da rady inaczej.
 
 

A chmury idą, i idą, i idą...
 
 
 
 

 
A co tam u was? Burzliwie? Spokojnie?
Flauta? Pienista zamieć?
Tęcza i różowe jednorożce?


 

piątek, 19 stycznia 2018

Nagi mężczyzna i niszowa blogerka w niezręcznej sytuacji! Kto dał ciała, a kto świecił gołym zadkiem?! Poznaj nagie fakty i pośladki!

 
Serio, takie ekscesy dzisiaj bedo! Istny lunapar rozpusty.
Ale ostrzegam: wpuszczacie ta sodomię i gomorię pod wasze strzechy na waszą wyłączną odpowiedzialność.
Co się zobaczy, tego się już nie od-zobaczy.


Zacznijmy od pikantnego mężczyzny ;D

Początek jest niewinny: jest sobie taki Psałterz Floriański, księga z przełomu XIV i XV wieku w trzech językach spisana i generalnie bogobojna i świątobliwa - no psałterz to psałterz. Zilustrowany jest naprawdę na bogato, liczne miniatury, piękne inicjały - bo jak podaje Wikipedia "był przeznaczony dla kogoś z rodziny królewskiej, najprawdopodobniej dla kobiety z rodu Andegawenów, Małgorzaty, Marii lub Jadwigi". No więc kto bogatemu zabroni.

No i wśród tych miniatur jest też kilka obrazeczków cokolwiek dziwnych i zaskakujących, że ogólnie nie wiadomo co autor miał na myśli, ale wiadomo na pewno i na beton, że te grzybki co zjadł na lanczyk to nie były pieczarki.
No i jak tylko zobaczyłam coś takiego wypchanego cudownym, czarownyn, puchatym absurdem, to momentalnie zapłonęłam rządzą namalowania coveru.
 
 
Tak więc, panie i panowie, oto przed wami obraz
(miniatura ca. 10x10 cm)
pod tytułem:
 
"Młody, nagi mężczyzna cud urody na błękitnym knurze"
 
Wiek XIV kontra XXI:
 


 


Obraz przedstawia młodego, nagiego mężczyznę cud urody, na błękitnym knurze.
 
W miniaturze. W mini-naturze o krzaka posturze. Więc i na mini-knurze.
(Z sierści knura wróżę. Za opłatą. Idź na wzgórze, gdzie kwitną róże, wejdź w podwórze, stań przy rurze. Tam cennikiem do wglądu służę)

Włos jego bujny, zadek jędrny. Pęcina zgrabna i smukła, acz udo słuszne a krzepkie, spiżowe!
Profil szlachetny. (Mówimy ciągle o mężczyźnie oczywiście, nie o knurze)
Cera bez skazy - krew z mlekiem, marmur, alabaster.
Swymi mocarnymi ramionami młodzian ów chwacki ujmuje łuk, z którego właśnie wypuścił był śmigłą strzałę; cel onej jest nam nieznany, aczkolwiek z całą pewnością słuszny.


 


Mężczyzna wspiera się, czy tam pół-siedzi, na wspomnianym już niebieskim knurze - niezbyt jurnym, właściwie to dosyć cherlawym, o wyrazie ryja zębatym, krzywym, nieco zagubionym i uległym.

Mową ciała i ryjognomii knur daje wyraźnie do zrozumienia, że te balety wprawiają go w sporą żenadę - co właściwie jest jak najbardziej zrozumiałe.
I że w ogóle co za przypał mu ten ziom na grzbiecie odstawia, Jezu no, Marian, ubrałbyś się jak człowiek i poszedł do szynku schlać jak świnia, czy coś, co za czasy. No ale to nie nowina w końcu, że zwierzęta mądrzejsze są od ludzi.
 
Oboje ukryci są w krzaczorach.
Powiązania z genezą popularnego powiedzenia "jak goła dupa zza krzaka" nieznane, aczkolwiek możliwe.


 
I jak wam się widzi ów przystojniak?
 
~(**)~
 
 
Tutaj jeszcze druga wersja, znaczy krzaczory inne, zgrabniejsze takie:
 
 
 


Tutaj mamy zdigitalizowane wersje innych jeszcze miniaturek, z Biblioteki Narodowej.
 
A tutaj audycja radiowa o nich, z Magdaleną Łanuszką, doktorem historii sztuki i zapaloną mediewistką.
Pani Łanuszka pisze też bloga "Posztukiwania" gdzie pokazuje i opisuje wyłuskane z muzealnych magazynów, zbiorów i archiwów ciekawostki i kurioza ze świata sztuki.
 
 
..............................................

No dobrze więc. Nasyciwszy chucie pikantną golizną, popadnijmy zatem w niezręczną sytuację, wszak od jednego do drugiego czasem tylko krok.
 
Mieliśmy niedawno w pracy coś w rodzaju powtórki z rozmowy o pracę. Bo mamy nowego szefa, który zamierza przeprowadzić w anemicznie podrygującej firmie reorganizację, restrukturyzację, reanimację, resuscytację, rewitalizację i co tam jeszcze mądrego jest na "re". No i w tym celu te rozmowy. A że facet całkiem w porządku jest, to rozmowy przebiegały dosyć na luzie, było też o hobby, zainteresowaniach (stare CV nasze widać też czytał i miał notatki)
I w pewnym momencie padło pytanie:
- A co pani maluje?
No.

I to była właśnie ta niezręczna sytuacja z rodzaju, kiedy naprawdę, ale to NAPRAWDĘ nie wiesz, co powiedzieć...
 
]:-*












poniedziałek, 8 stycznia 2018

Istoty rozumne zatrudnię od zaraz.

Dzińdybry państwu po raz pierwszy w nowym roku. Co was powitało u progu? Nas sąsiedzi nakurwiający turecką muzyką do 3 rano (przepraszam za wyrażenie, ale tego się nie da inaczej określić) oraz kwitnące wesolutko róże i mieczyki pod blokiem, pelargonie na balkonie i stokrotki w parku.

O ile kwiatki całkiem spoko są, chociaż jakby nie ta pora, to turecka muzyka jest absolutnym przeciwieństwem "spoko". Obojętnie o jakiej porze. Spróbujcie posłuchać jednej piosenki do końca bez zaciskania zebów, no? Spróbujcie.
Ha haaa, widzicie. Nasze rodzime burak tribal music, czyli disco polo, to przy tym Pavarotti i Czajkowski. 

Na następnego Sylwestra muszę się ukryć w jakiejś samotnej, górskiej chacie już naprawdę, co roku sobie to obiecuję tylko jeszcze jakoś nigdy mi nie wyszło.



........................................................



A teraz coś z zupełnie innej beczki.


Jak można - no JAK!!! - napisawszy tak dobrą książkę jak „Marsjanin" opublikować coś takiego jak „Artemis"? NO JAK?! Tego się nie robi czytelnikom... Dotrwałam do ostatniej strony tylko z poczucia obowiązku.
„Marsjanin" był skonstruowany jak szwajcarski zegarek, każda literka na swoim miejscu, każde wydarzenie i akcja wiarygodne i trzymające się kupy (nawet całkiem dosłownie, jak pamiętamy)
A „Artemis"... Niedociągnięcia, naciągnięcia i przegięcia. Owszem, było kilka fajnych pomysłów i szczegółów technicznych, i za każdym razem jak zaczynałam się cieszyć, że teraz nareszcie zrobi się fajnie, to Mr. Weir znowu doznawał jakiegoś udaru mózgu i zaczynał tak pleść, że czułam się - jak to trafnie ujęła niezastąpiona Barbarella - jakbym nagle zaczęła szorować dupą po piasku. Co prawda pisała akurat o innej książce, ale mi to wyrażenie idealnie pasuje.

 
Ogólnie to ciągle było na przykład tak:

Jedno niecałe przedpołudnie i kilka artykułów w necie wystarczają naszej głównej bohaterce, dziewczęciu lekko po 20 roku życia, na dogłębne poznanie zasad elektroniki i zaprojektowanie urządzenia pozwalającego jej dokonać Wielkiego Aktu Zniszczenia. Co prawda sama urządzenia nie konstruuje, bo całkiem przypadkiem ma przyjaciela potrafiącego ze skarpetki i kawałka drutu skonstruować - a jakże - WSZYSTKO, w tym... prezerwatywę wielokrotnego użytku, którą po użyciu należy (jak ktoś akurat coś je, to sorry) wywrócic na lewą stronę i nadziać na drążek w urządzeniu czyszczącym... Tak.

Ale jedźmy dalej:
Nasza Jasmine, dla przyjaciół Jazz, nie mając pieniędzy ciągle kupuje jakieś drogie rzeczy i płaci za noclegi w hotelu. Pieniędzmi. Których nie ma.

Wychowując się od szóstego roku życia na Księżycu, doskonale zna się na ziemskich zwyczajach, warunkach socjalno-ekonomicznych, atmosferze, grawitacji, fizyce i używa ich do porównan z tymi księżycowymi.

Po jednym rzucie oka na plany instalacji napowietrzającej dla całego miasta (ok, małego miasta, ale jednak) wie już WSZYSTKO bo kiedyś widziała jakiś tam zawór.

I w ogóle jak nasza bohaterka weźmie się za cokolwiek, to od razu jej wychodzi, i to jak, ho hooo! Aż dziw że bieduje tam na skraju egzystencji, zamiast opływać w luksusy. Wytrzymała jak Terminator, rzuca się z jednej akcji w drugą, co krok to action, i to prawie nie czując zmęczenia. Do tego oczywiście jest niezmiernie urodziwa, a co, nie będziemy jej żałować.


A to wszystko potrafi dlatego, że jest wielce inteligentną córką spawacza (który to zawód też ma wyuczony) MARNUJĄCĄ SWÓJ POTENCJAŁ, o czym książka kilkakrotnie przypomina w regularnych odstępach, żeby się czytelnik nie pogubił w tym skąd ona to wszystko umie i wie.
No. Po prostu umie i wie, taka się urodziła. Może wszystkie córki spawaczy tak mają.
Osobiście nawet mam dwie w rodzinie (całuski I&J) - i też widziały na pewno kiedyś jakiś zawór, więc teraz to apokalipsa w jakimkolwiek wydaniu może mi nagwizdać, buaha haaaaaa!

Mark w "Marsjaninie" był naukowcem, człowiekiem wykształconym w kilku dziedzinach i wytrenowanym w tym kierunku, żeby poradzić sobie ze wszystkim, wyuczonym w kierunku konkretnej misji i problemów. Dlatego wszystko tam pasowało. A Jasmine jest spawaczem w małej osadzie, choć aktualnie nawet nie praktykuje, tylko dostarcza przesyłki i dorabia kontrabandą.
Nie żebym coś miała do spawaczy, ale jednak w tym konkretnym przypadku to ma znaczenie.

Aha, i ta sama genialna, superinteligentna kobieta wpada w durnowate pułapki. Pułapki, które z daleka machają transparentami z czerwonym wykrzyknikiem i krzyczą „Uważaj, to ja, pułapka!" Ehhhh...

Reszta postaci już tak nie drażni, bo wszystkie właściwie spadają na drugi plan, ogólnie ciągle wałkujemy naszą główna heroinę i mamy ochotę oderwać jej łeb i nasikać do szyji.

Mam nadzieję, że jak zrobią film (bo na 100% zrobią) to zatrudnią do scenariusza jakieś istoty rozumne, bo inaczej to będą po prostu "Szybcy i wściekli" na Marsie. No dobra, może przesadzam. Ale tylko odrobinkę.
Ogólnie rzadko przybieram postawę krytyczną, bo ja przecież też nie zrobiłabym tego lepiej, a nawet z pewnością dużo gorzej, ale to było takie rozczarowanie, żem się zeźliła aż.
 

........................................................

 
No. To teraz na osłodę może kosmiczny kotek :D
Albo dwa. Bo wiadomo że dwa są lepsze niż jeden.

Oba koty jako akwarelowe oryginały są do kupienia - po dwie dychy w lokalnej walucie Ełro + przesyłka, to znaczy każdy osobno po dwie dychy, więc jakby co, to pisać śmiało śmigłym mailem. Format to taki troszkę mniej niż A4. I oczywiście najprawdziwsze akrylowe złoto się tam pięknie błyszczy, kusi oko i mami zmysły ;)

 

Voilà.
Tu pierwszy kotek, o kształcie nieco gruszkowatym, goniący złoty księżyc-rogalik:

 
 

 

 

 
 
 
 

A tu drugi koteł, taki bardziej w kształcie kiszki pasztetowej jakby, a księżyc biały i w pełni:


 

 

 

 

 

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...