środa, 28 września 2016

Korsyka. O człowieku, który gapił się na morze.


No to żem powróciła i jestem zpowrotem. A właściwie za powrotem, za powrotem jestem. Na następnych parę tygodni. Argumentować chyba nie muszę, ale zaprezentuję tu zgrabnym rzutem na taśmę, co każdego ranka witało nas po wyjściu na balkon.

Cały widok od lewej do prawej nie mieścił mi się niestety w aparacie (znaczy chyba większy aparat muszę kupić, tak? Taki podłużny) , więc na zdjęciach wystąpiła tylko lewa strona, bo wykazywała większą zmienność wyglądu w zależności od pogody, światła i pory dnia, i fascynowała mnie każdego dnia na nowo.

Rozważałam zmajstrowanie obiektywu szerokokątnego z lejka i taśmy klejącej, ale lejka ci żem nie miała.
(Ciżem też ci żem nie miała)
(Bom miała sandała)
(Albo boso żem chadzała)
(Nie zwracajcie uwagi, przewijajcie dalej)


















 



I taki kalejdoskop wlasnie był, kino non-stop.

 
Więc sami widzicie. Siada se człowiek (znaczy się ja) z kawką albo melonem i patrzy.
I patrzy.
I patrzy, i patrzy.
I patrzy.
I tak może na to morze patrzeć cały dzień właściwie, ale jednak trochę szkoda, no bo by się też poszło na plażę przecież.


No to człowiek pakuje ręcznik i krem z filtrem i idzie się gapić na wodę z bliska.


 
























 
Tak, mogę tak długo :)))
 
W towarzystwie sympatycznych badylków:
 
 



 
 
 
Ryjąc nosem i obiektywem w koralowym piachu.
Ale to naprawdę były ziarenka tylko, 2-3 mm średnicy góra, więc nie, nie mam teraz zapasów koralowca na wysiepaną biżuterię i nie będę bogata... Meh...
 







 
 
 
I se siedzi w takim razie ten człowiek na piachu i się gapi.
I gapi.
I gapi, i gapi.
I gapi.
I tak może gapić się cały dzień właściwie, ale jednak trochę szkoda, no bo by się też pojechało w jakieś inne piękne okoliczności przyrody przecież.
No to pakuje człowiek coś tam, ubiera się odpowiednio do planowanej wycieczki i jedzie. A jak już dojedzie to się znowu gapi, i patrzy, i się gapi, i się patrzy. Tyle, że nie siedzi, bo chodzi.
 
 
Na przyklad po takich Les Calanques de Piana:
 
 
Tutaj oko bystre dojrzy ulicę i samochody.
 
 










Albo po Bonifacio:
 













 
 
I tak oto trzy tygodnie mijają człowiekowi na tym gapieniu nie wiadomo kiedy. W spokoju, ciszy, posród horyzontów szerokich i odległych. Na plażach prawie pustych, w górach, gdzie nie stoi się w kolejkach żeby wejść na szlak. Bo byliśmy w miasteczku z jedną główną ulicą, jednym sklepem spożywczym otwartym do godziny 20, bez wypasionych jachtów psujących widok na morze, bez muzyki na plaży, skuterków i jazdy na bananie, bez całonocnych festynów dla turysty. No, i poza sezonem, co niewątpliwie przyczyniło się jeszcze do tego spokoju i bezludzia.
 
No i tak to. A teraz znowu szarówa, deszcz i zimno :(
Ponurzy i zaspani ludzie w S-Bahnie. I ciemno, nawet jak jasno.
Wzdech...

 
..........................................................................
 
 
A ile paczek galaktycznie pysznych krakersików z makiem i sezamkiem, którymi się objadało na urlopie, kupuje sobie rozsądny człowiek do domu? Jadąc autem i mając miejsce na bagaż? 10 kilo? Karton? 10 Kartonów?
Rozsądny człowiek - tak.
Diabeł - jedno opakowanie 150 gram.
 
¯\_ (°~°) _/¯
 
 
Natomiast nawet w najmniejszej lodziarni mieli sorbety w sześciu smakach i lody ciemnoczekoladowe i nutellowe, z prawdziwą wmieszaną w masę lodową Nutellą. Lody ciemnoczekoladowe były też w litrowych opakowaniach w każdym spożywczaku. Jako i sorbety.
Bez komentarza.
:(
 
 

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...