poniedziałek, 23 kwietnia 2018

Po drugiej stronie tęczy.

Za siódmą dziką chmurą burzową, za siódmą ponurą zasłoną z szarego deszczu, i za siódmym pastelowym obłoczkiem delikatnym jest już tylko rześkie, kryształowo-niebieskie powietrze krążące w korytach prądów wschodzących i w żyłach wiatrów.

Te puste niebieskie przestworza przetnie czasem tylko ostrymi skrzydłami jakaś zagubiona jaskółka, co w porę nie zeszła z linii wiatru, i przez chwilę - choć i tak nie potrafi tego docenić - dany jest jej widok, jakiego nie doświadcza żaden inny mieszkaniec ziemi. Bo na tych ukrytych przed naszym wzrokiem wysokościach dryfuje przez powietrzne sfery coś, czego nikt się nie spodziewa - maleńka wysepka porośnięta mchem. Na niej stoi dziwacznych kształtów domek z obłażącą farbą i kilkoma innymi mankamentami, mocno już tknięty zębem czasu i kornika.

 
 
 

W domku tym mieszka Leprechaun, skrzat z drugiej strony tęczy.

Na środkowej części swojej cudacznej chatki zamontowany ma skomplikowany mechanizm napędzany ręczną korbką. To właśnie dystrybutor tęczy, a konkretnie tęczowego mostu - Leprechaun schodzi nim na ziemię w celu płatania ludziom złośliwych figli, które starannie i pieczołowicie obmyśla siedząc w domu przez długie okresy deszczowe i ulewne, kiedy to nijak nie da się rozwinąć tęczowego mostu i trzeba jakoś przetrwać (bez internetu!) tą mokrą szarówę. Doszedł w tym rzemiośle do takiej wprawy, że my, ludzie, zwykliśmy nazywać te zdarzenia "złośliwością losu" i nawet nie przypuszczamy, iż ktoś za nimi stoi i chichra się w kułak do rozpuku.
 
 
 

 

 



Do świata ludzi nasz krnąbrny gagatek schodzi też aby pozyskać złoto. Pozyskiwanie nie zawsze przebiega w sposób całkiem zgodny z prawem pisanym przez człowieka. Właściwie to bardzo rzadko nawet, a w sumie to chyba nigdy. No ale w końcu to jest LUDZKIE prawo, prawda?

Złoto, jak wiadomo z podań i leged, Leprechaun gromadzi w garncu po swojej stronie tęczy. Czego z kolei powszechnie nie wiadomo, więc teraz czytajcie uważnie, to że garniec trzyma w skrytce - a skrytka znajduje się w komórce z pomarańczowymi drzwiczkami zamykanej na wielki, ciężki klucz odziedziczony po praprapradziadku lubującym się w grze na kobzie i hafcie krzyżykowym (głównie wyszywał jelonki na rykowisku, choć to akurat nie jest istotne dla naszej historii).
 
 
 

 

 

Klucz do komórki zawieszony jest na sznurku pod urwiskiem. Dla bezpieczeństwa. Niby nikt po tęczowym moście oprócz Leprechauna nie chodzi, bo jest on niewidzialny i tylko w trakcie rozwijania błyska na chwilę fontanną kolorów - ale przezorny zawsze ubezpieczony. A przezorny skąpiec zabezpiecza swój skarb po wielokroć.

 
 

 

Po co całe to złoto właściwie gromadzi, Leprechaun nie wie. Ale który skąpiec wie? Gromadzi się, żeby mieć. Ma się, żeby na nie patrzeć i sycić się jego blaskiem a to przy świetle księżyca, a to kaganka, a to w pełni dnia przy blasku słońca. No napewno nie gromadzi się po to, żeby wydawać! Nie-nie-nie, taka myśl perwersyjna nawet przez moment skrzatowi przez głowę nie przemknęła!

No więc tylko gromadzi, i gromadzi, moneta do monety, dokłada do garnca, a jak pełny to do drugiego, a jak garnców nie starczy, to układa w słupkach na podłodze komórki. Czasem jednak nieostrożnie stąpnie przy otwieraniu drzwi, i jedna z drugą sztuka złota przetoczy się przez próg i spadnie w dół przez niebieskie otchłanie, błyszcząc pięknie po drodze. W bezchmurne noce, kiedy spojrzy się w odpowiednim momencie, można czasem zobaczyć ten błysk na niebie - ziuuuuu.... leci sobie po ciemnym niebskłonie.

Chociaż tyle mamy spowrotem z niecnych numerów wycinanych nam przez tego ananaska!


 

poniedziałek, 16 kwietnia 2018

Dom pod szczęśliwą gwiazdą chyba.

Jak tak siedziałam w domu przez ten ogon - gdzie słowo "siedzieć" występuje tu tylko w sensie umownym, bo siedzieć nie mogłam - to musiałam sobie wymyślić jakieś kreatywne zajęcia na stojąco, no bo przecież nie będę tak tylko stać na środku kuchni (mój kreatywny kącik jest w kuchni) i patrzeć na blok i kredki.

No to narobiłam domków drewnianych. Różnych. Kilka malutkich, jeden średni, i jeden całkiem spory.

I wszystkie pod szczęśliwa gwiazdą, a co.



 
Dziś pokażę wam te małe, proszę bardzo:
 
Gwiazda nad każdym, jak się patrzy.
 
 
 
 
 
 
 

 
 

 
 
 
............................................................................
 
 
 
Tu promienie gwiezdnego blasku są przezornie i roztropnie wbite w dach na fest ;)
 
 
 
 

 
 

 

A domki zaopatrzone w skrzydła poniosą szczęście tam, gdzie właściciel zapragnie.

(Uwielbiam te drzwiczki z kawałków kafelkowych)


 



 

 
 
............................................................................
 
 

 

 

 
 
 
............................................................................
 
 
 
Może powinnam nakleić taką gwiazdę też na drzwi naszego mieszkania, albo sobie na czoło, na szczęście. Bo niby mam drzewko szczęścia na parapecie, ale ono jest jakieś takie dziwne, i chyba nie działa.
 
 
 
 
Kompletnie nie wiem, o co mu chodzi. Ono też się najwidoczniej srodze pogubiło i nie wie, którędy spowrotem do pionu.
 

 
 
............................................................................


Weekend miał być piękny i słoneczny - był mokry, duszny i deszczowy. Więc nici z długich spacerów, które miałam w planie.

Następny weekend niby piękny ma być, więc może w końcu uda się pojechać gdzieś w dzicz, daleko od ludzi i betonu. Wiecie że ja mam ochotę zabijać, jak siedzę w pociągu i dookoła kilka osób słucha muzyki na tanich słuchawkach, które wypuszczają prawie tyle samo na zewnątrz, co do wewnątrz ucha, a ja chcę tylko spokojnie poczytać książkę, jednak nie mogę się nijak skoncentrować bo siedzę jak w roju pszczół? W sumie nawet jedna taka "pszczoła" wystarczy i już mam ochotę wyrwać jej żądełko i ukręcić łeb.

Coś ze mną nie tak?
 

Albo jak ostatnio jedna pani obok mnie opowiadała przez telefon, jak to ona nie ma czasu. Dwadzieścia minut tak opowiadała, dosyć głośno. I to nie jednej osobie - jak kończyła z jedną i się żegnała, to wszyscy wkoło oddychali z ulgą, ale ona wybierała następny numer i znowu opowiadała, i przy czwartej osobie zauważyłam, że wszyscy dookoła dostali już nerwowych tików na twarzy.

Naprawdę niektórzy się nie nadają do życia w społeczeństwie (pytanie tylko ja czy oni, hy, hy).
 
 
 
 

poniedziałek, 9 kwietnia 2018

Przypowieść o diabłach mądrch i głupich.


Dzień dobry drodzy miłośnicy kopytnych.


Witam wszystkich serdecznie po miesiącu z hakiem od chwili, gdy akcja snutej tu opowieści niespodziewanie przybrała zabarwienie dramatyczne, czyli jak to pewnego ranka odwaliłam niezwykle widowiskową sztuczkę akrobatyczną na oblodzonych schodkach.


Znaczy według mnie to było dość imponujące takie, Gwiazdy Tańczą Na Lodzie, tyle że bez łyżew i z rękami w kieszeniach, ale na niektórych wrażenia nie zrobiło wcale - na przykład na ambulansie, który stał na czerwonym świetle, w pierwszym rzędzie przed sceną z moim popisowm występem. No ale w końcu nie takie sztuczki już pewnie widział, to po prostu wziął i cichutko odjechał z teatru, szczególnie że po serii spektakularnych piruetów na schodkach tancerz padł na chodnik, rozpłaszczył się jak rozgwiazda i wyglądało, że ani myśli wstać. No nuuuda, panie.

Następnie i po drodze miałam też grypę. Nie polecam łączyć tych dwóch rzeczy ze sobą, kaszel strasznie szarpie mięśniami przydupnymi.

No i tak trochę skręciłam nogę w kostce (dla odmiany tą drugą teraz) ale tylko spuchło i był siniak, i jakoś chodzę, nie wiem, zobaczymy jak się to rozwinie.

A jak obtarły mnie buty i musiałam jakiś kilometr iść boso po chodnikach zasypanych jeszcze tym małym, ostrym żwirkiem przeciwpoślizgowym (no bo przecież dopiero co była zima) to porobiły mi się takie krwawe bąble na piętach od spodu, że właściwie pięt nie widać. I to dopiero boli! Obklejone mam te stopy teraz jak rasowa mumia.

Nie żebym się chwaliła ilością porażek na czas, tak tylko wspominam. W końcu podobno każdy coś potrafi, więc może to jest mój talent.

I jak w końcu wyruszyłam pierwszy dzień do pracy, to wpadłam prosto w sidła miejskiej komunikacji, która wyłączyła z ruchu dwie stacje metra i zastąpiła je autobusem - i to powoduje 30-45 minut spóźnienia w każdą stronę. I w każdą stronę 6 przesiadek... Z tymi obklejonymi stopami i wykręconą kostką - a siedzieć na twardych siedzeniach nie mogę dłużej niż 10 minut... Trzy tygodnie tak będzie.

Jak ja nienawidzę miasta.


 

A skoro złamałam sobie tą mizerną resztkę ogona, to pomówmy dzisiaj o istotach ogoniastych. Takich niepołamanych, w jednym kawałku, świeżutkich i rumianych.
O, proszę jacy rozsądni młodzi diabłowie - przy schodzeniu z oblodzonych schodków prowadzących do przejścia przez ulicę ładnie trzymają się za rączki:









A tu diabłowie nierozsądni: tak proszę NIE robić jak jest ślisko na ulicy. Ja wiem że już kwiecień, ale wiecie. Najlepiej w ogóle proszę tak nie robić, nie ma co ryzykować.















Przez tą całą moją serię niefortunnych zdarzeń, trwającą już prawie 3 lata, to mi już znikły całkiem wszystkie mięśnie. Dużo to ich co prawda nigdy nie miałam, bądźmy szczerzy, ale tych resztek mizernych też szkoda ;) Szczególnie po ostatnich tygodniach z tym ogonem, bo nie jestem w stanie nawet robić moich skromniutkich ćwiczeń (dwa razy w tygodniu po pół godziny coś tam machałam kończynami)
Za to stan posiadanych kilogramów zwiększył się o 5...

W tamten poniedziałek poszliśmy z Borsukiem na spacer, i po przejściu jakichś może 7 km po płaskim terenie, chodnikami i parkiem, czułam się zmęczona i bolały mnie uda i kostki.
Porażka, całkowita porażka, toż nawet taki karzeł jak mój chomik z dzieciństwa przeszedłby więcej! (o imieniu Perełka, proszę się nie śmiać, nawet diabeł miał kiedyś siedem lat i sweterek w serek) (I berecik)
No i tak sobie z przerażeniem myślę, że chyba będę się musiała zapisać na jakiś fitness?! Pilates może czy cós?! Tak normalnie w sali, z ludźmi?!! Obcymi! I znając moje szczęście, instruktor na pewno będzie kazał robić niektóre ćwiczenia w parach! Aaaaaaa!!!!!!
O Przenajświętsze Masełko, na co mi przyszło...

Oczywiście może być też tak, że jak mi w końcu przejdzie ta doopa i noga to znowu coś wymyślę, coś zerwę / stłukę / naciągnę / połamię i znów się na pół roku uziemię - i tyle będzie z fitnessowych planów. A w lipcu niby na tydzień w Bieszczady. Ze szwagierką i szwagrem, co chudzi i wysportowani jak szatany są (żebyście widzieli jak oni potrafią w górach pruć! To byście nie uwierzyli normalnie). Borsuk to wiadomo, no comment.
I do tego ja, buahahaaa! Mistrz autodestrukcji i porażki! Zawsze na końcu, zawsze na krok od padnięcia na ryj, na ostatnim dechu, wyprzedzana przez małe dzieci i staruszków (true story)
Galaretowata kula u nogi aktywnego wypoczynku.
No cóż, najwyżej zostanę w domku, w sensie w tej chatce wynajętej, posnuję się po okolicy (byle nie za daleko, bo się przecież zgubię i trzeba będzie mnie szukać helikopterem) książkę wezmę, ołówek i szkicownik, jakoś to będzie, zawsze lepiej niż w mieście.
Eeehhh, losie. Jedni się rodzą zdobywcami, a inni wołowymi dupami w galarecie, czas się z tym pogodzić, poprawić opadające oponki i śmiało dalej do przodu, z czołem jasnem, sercem radosnem, a pieśnią skoczną na ustach, heeej! POWOLI oczywiście, bo trzeciej nogi do zepsucia już nie mam, a ręce mi są bardzo potrzebne.

To czołem, rogiem i burakiem moi mili, dobrego tygodnia! Co prawda trochę to dziwnie jest, jak w jeden dzień jest +5°C a na drugi +25°C, ale jak dla mnie to teraz tak już może zostać.


................

UPDATE 💀💩
Przez te miljonpinćset przesiadek i ciągle rozmyślanie, czy mogę teraz usiąść na 10 minut bo stopy palą żywym ogniem, czy jednak muszę postać bo ogon pali niegorzej, zajęłam się dla odmiany rozmyślaniem o jednej takiej rzeczy z pracy. I nagle zorientowałam się, że nie mam przy sobie płóciennej torby, bardzo fajnej i ulubionej, w której były rzeczy jeszcze fajniejsze:

- nowa super-kurtka, która miała mnie chronić przed pó
łnocnymi wichrami i ulewami

- cudowna czapka - prezent od Psa w Swetrze (Psie kochany, przepraszam Cię, naprawdę teraz to dowaliłam, wiem...), śliczna i do tego wiatrochronna

- fajna apaszka

- pudełko na kanapki - no to ostatecznie jeszcze nic w sumie.



A potem wróciłam do domu i straszliwie przypaliłam obiad.
 

Normalnie ktoś na mnie patrzy, los, to los na pewno. Patrzy i się chichra, że aż mu się brzuch trzęsie. Udław się, cholero jedna.



:(


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...