Ale najpierw nawiążę krótko do tej opierzonej katarynki za moim oknem. Otóż, dziś w nocy było 0-2°C! Przymroziło zadek do gałęzi tak jak mówiłam, ani nie pisnął normalnie! Wykrakałam, że tak powiem ;)
A teraz do tematu dzisiejszych rozważań. Bajkę o Królewnie Śnieżce i siedmiu brodatych przykurczach każdy zna. To może ktoś mi pomoże w analizie, bo strasznie mnie jedna kwestia gryzła wczoraj po robocie, w zimnej i pustej kuchni (i nadal gryzie):
Krasnoludki wyskakiwały bladym świtem ze swoich małych łóżeczek, zarzucały na małe ramionka swoje małe kilofki, i śpiewając mało sensowną piosenkę, w równym rządku małymi kroczkami udawały się do kopalni rąbać na przodku. Rąbały tak do wieczora i wracały do domu. Jadły kolację i szły spać. Właśnie. JADŁY KOLACJĘ. Nie, nie chodzi o to, że jedząc kolację jako pierwszy i jedyny posiłek dnia, dość ciężko jest tak codziennie po 12 godzin machać kilofem. Niech tam, w końcu bajki nie podawały, jak długo żyły krasnoludki, więc można założyć, że niedługo. (A z siwymi brodami już się rodziły. A może lęgły z błota i kamieni, pomińmy.)
Mnie bardziej interesuje, skąd się brały te kolacje, a konkretnie, niezbędne do wyprodukowania kolacji produkty spożywcze? Krasnoludki nie uprawiały ogródka, nie polowały, nie hodowały żywego inwentarza. Zresztą halo, przy ich wzroście, to taki na ten przykład indyk by im głowy pourywał i wybrukował nimi podwórko. A bródkami wyścielił sobie gniazdo na zimę.
No to skąd te kolacje. Coś tam z tego przodka niby zawsze urąbały, ale źródła nie podają, co dalej. Chodziły co sobotę 10 mil do najbliższego miasteczka na targ i wymieniały rubiny na tygodniowy zapas brukwi? Nie bardzo, obrabowaliby takich małych pokurczów od razu na wejście.
A może brały, co znalazły na drodze dom-kopalnia? "Oh, Gapciu biedny, znowu gałąź spadła ci na głowę... A nie, to zdechła wiewiórka zleciała ze świerczka, co za miła niespodzianka! Gburku, pakuj do worka, będzie wyśmienita upieczona na chrupko." I tak potem zakąszają szychtę tą wiewiórą. Jedną na siedmiu? Hmm. Musieliby znaleźć więcej. Ale jakby na mojej drodze codziennie masowo spadały ze świerczków martwe wiewiórki, to ja bym to nazwała epidemią, a nie miłą niespodzianką. I zdecydowanie wolałabym ich nie jeść.
Właściwie, to możnaby jeszcze wyjść z taką - śmiałą nieco - hipotezą, że krasnoludki żarły glebę. Takie malutkie glebogryzarki w czerwonych czapeczkach. To z jednej strony tłumaczyłoby ich zamiłowanie do branży kopalnianej, z drugiej jednak strony, nie pasuje absolutnie do posiadania w chatce kuchni, garnka z zupą, stoliczków i miseczek - a jak wiemy, w kwestii "ktoś jadł z mojej miseczki" wszystkie źródła są zgodne. No i jakoś nie chce mi się wierzyć, że Śnieżka zeżarła michę czarnoziemu i zagryzła torfem.
No i nie wiem. Ale bardzo chętnie rozwikłałabym zagadkę zawartości krasnoludziej miseczki, no i fajnie też by było posiąść sekret pełnego garnka każdego wieczora po robocie, no nie?
Any ideas?