poniedziałek, 25 września 2017

Sardynia odc. III - kamienie z plaży i kamienice z Orgosolo

No i znowu nas dopadł dupiaty poniedziałek, porozmawiajmy więc sobie o czymś miłym dla kontrastu, na przykład o urlopie :)

Tęsknicie na urlopie za domem? Bo mi się nie zdarzyło ani razu. Wprost przeciwnie nawet - od razu w ostatni dzień mogłabym jechać w nowe miejsce, dalej, wyżej, głębiej, byle nie znowu do domu, pracy i szarówy codzienności, do dnia świstaka i rutyny tzw. obowiązków domowych. Choć niektóre od lat z powodzeniem ignoruję (prasowanie, mycie okien) i żyję.
 
Pewnie dużą rolę w tym braku urlopowej tęsknoty za domem ma fakt, że ja nie mam DOMU. Mam sypialnię, kuchnię, pokój, nie pada mi tam na głowę i mogę ugotować, spać, myć się.
Wiem, wiem, w tych czasach to wiele - ale to nie jest to prawdziwe, moje miejsce na ziemi, tylko po prostu któreś tam z kolei mieszkanie. Ubrane w maskę z "dzieł" ręców moich - ryby, kotki, domki - żeby stworzyć pozory swojskości przynajmniej na pierwszy rzut oka.
Ale wystarczy ściągnąć te parę(dziesiąt ;) obrazków, i mamy pustego, kwadratowego, białego ducha, zimnego i smutnego, oddzielonego od szarego i brzydkiego świata twardymi ścianami z grzybem, zatrzaśniętymi drzwiami, małymi oknami, brudnoszarymi zębiskami stopni w ciemnej paszczy klatki schodowej. Brzydkie mieszkanie w brzydkim miejscu ogólnie fajnej (na szczęście) dzielnicy.

A wyobrażenia o domu, takim prawdziwym, to mam takie (popuśćmy wodze fantazji, hejaaaa!) że:
Przede wszystkim otwarty na świat: na góry, morze, ocean, zieleń, błękit. Albo przynajmniej na tą zieleń i błękit.
Że cały czas jest w nim lekki przewiew, świeże powietrze w ruchu, słońce na tarasie, jego refleksy na ścianach, kot w ogrodzie, dużo roślin, sukulentowe drzewka i kaktusy w donicach, passiflora i powojniki na płocie, dziwacznie ukształtowane przez wiatr i wodę kawałki drewna i skał poukładane na schodach albo wśród roślin.
Malwy pod ścianami. Wiatrowskaz na dachu, koniecznie z rybą albo z kotem.
Trochę azulejos albo innych artystycznych kafli - ale to już szczegóły, wystrojowe zachcianki, bez tego mogę się obejść.

W takim miejscu czułabym się w domu.

Osiągnęłabym „byt nie wymagający ucieczek" jak to pięknie sformułowała mistrzyni ujmowania skomplikowanych rzeczy w proste słowa, Tove Jansson.
Takie miejsca wybieramy zawsze na urlop.
Pewnie nigdy nie będę mieć takiego domu własnego, ale po tym urlopie, z którego wróciliśmy do naszego śmierdzącego spalinami, głośnego, betonowego oceanu szarości, zimna i deszczu, jedno jest pewne: czas najwyższy znaleźć inne mieszkanie, w spokojniejszym miejscu. Tylko trochę długów różnych jeszcze pospłacać trzeba i się za to weźmiemy. Czyli za jakieś 5 lat... No cóż, JAKOŚ dam radę, skoro tyle lat już tu mieszkamy, to damy radę jeszcze jednej pięciolatce...

A na razie maluję kamienie w "wakacyjne" kotki, głównie kotki.
Albowiem któż nie kocha kotków! :}
Jak mam chwilę po pracy i po obiadokolacji, to siup, kamyczek. Nie wiem co prawda, co z nimi zrobię, ale maluję. Może magnesy? Ale nie wiem, ile nasza lodówka jeszcze udźwignie magnesów - KAMIENNYCH magnesów - żeby się nie zawaliła - można to jakoś obliczyć?




 
 
 
Wino, kobiety ryby i śpiew:

 
 
Sekcja darcia i wycia:

 

 
 
 
 
Prawy górny róg:
„Co jest, co jest? Zasnełem?
Już noc?! JUŻ PO KOLACJI?!!!"
 
 
 
 
"Czego chce od kotka?! Zostawi w spokoju!"
 

 
 
 
 .......................................................
 
 
 

A jak już jesteśmy przy malowaniu kamieni, to przejdźmy płynnie do malowania kamienic - oto miasteczko Orgosolo, gdzie w centrum (choć "centrum" to naprawdę zbyt duże słowo) jest ponad 300 murali na temat głównie polityki i wolności jednostki, co związane jest z historią tego miejsca. Opisana jest ona tysiąc razy w internetach, nie będę jej tu więc powtarzać - a kto chce poczytać, to na przykład może tutaj >> Orgosolo <<
 

(nie liczyłam, nie, liczbę „ponad 300" podają przewodniki i informacje w samym Orgosolo)
 

 
 

"Niekontrolowana siła atomu zmieniła wszystko,
poza naszym sposobem myślenia, i pociagnęła nas w stronę
z niczym nieporównywalnej katastrofy" (Einstein)



 
Zły kapitalizm. Zły.


 
 
.......................................................
 

 
 
 
 

.......................................................
 

 
Ku chwale kobiety!
Nie mam nic przeciwko - szczególnie jeśli chodzi o tą,
która sobie tak wygodnie siedzi ;P

 

 


.......................................................
 



 
 
 .......................................................
 
 
 
"Ciotka Elisabetta - Sybilla z Orgosolo"

 
Elisabetta Lovico urodziła się na początku XX wieku w Orgosolo. 
Posiadała dar niechętnie widziany u kobiet w tamtych czasach:
zdrowy rozsądek oraz umiejętność wnikliwego obserwowania
i wyciągania wniosków.
(No dobra, dzisiaj też niektórzy patrzą na to z odrazą)


Szybko się uczyła na czym ten świat stoi.
Zależnosci typu biedny - bogaty, bandyci - zwykłe, dobre ludzie,
wyzyskujący - wyzyskiwany,
krótko mówiąc: Elka szybko zczaiła bazę - ale NIE pochyliła głowy,
i zawsze była po stronie słabszego.

Ludzie schodzili się do niej ze wszystkich okolicznych miejscowości
bo potrafiła podać miejsca, w których
odnajdowano zaginione / porwane osoby albo skradzione bydło. 
Do tego znała się na ziołach, leczeniu ran, oparzeń, złamań i chorób.
Nie chodziła do kościoła i nie bała się kleru, twierdziła,
że oszukuje on prostych ludzi dla własnych korzyści.


Dla jednych była darem boskim, dla innych szatańskim,
a jeszcze dla innych - niewygodnym.

Umarła nagle i przedwcześnie. Miała sześcioro dzieci.
 
 
 
 .......................................................
 
 
 
Ogromnie mi sie podobają te dzieciaki-kwadraciaki!
 

 

 
 
 
.......................................................
 
 
Ten mural był, jak dla mnie, najpiękniejszy:
 
Chociaż temat smutny - obok jest fragment wiersza
o obozie koncentracyjnym Joyce Lussu
„C‘è un paio di scarpette rosse":
To para czerwonych butów numer dwadzieścia cztery,
prawie nowa. Na wewnętrznej podeszwie można jeszcze
zobaczyć markę fabryki Schulze Monaco.
To para czerwonych butów
na szczycie stosu butów dziecięcych w Buchenwald (...)

 

 
 
 
.......................................................
 
 
 
Na pamiatkę sycylijskich syndykalistów
zabitych przez mafię w latach 40tych i 50tych.

 
 
 
.......................................................
 
 

 
 
 
.......................................................
 
 
 
Oooj, jak już spadną więzy,
zemsta tu będzie OKRUTNA ;)

 
 

.......................................................




Laokoon & Synowie, wersja 2.0

 
 
 

.......................................................
 



 


.......................................................
 
 
I znowu kwadratowe bambino,
oraz żona wyrastająca z żebra małżonka - chyba.
Choć może być też buk ojciec, syn boży 
i cycaty duch święty.
 
 
 
.......................................................
 
 

 
 
 
.......................................................
 
 
 
Niewygodny dla mega-koncernów USA
i chilijskiej prawicy prezydent Salvador Allende.

To jego śmierć - a raczej pucz i przejęcie władzy
przez Pinocheta - skłoniła Gabriela Garcię Márqueza do napisania
 „Jesieni patriarchy", pięknej i smutnej krytyki
latynoamerykańskich dyktatorów.
 
 

 



.......................................................
 
 

 

 
 
 
.......................................................
 
 
 

Mieli też imponujący (jak na skalę wioski) dział nekrologów
w formacie A3 i nawet A2:
 

 

 
 
 
.......................................................
 
 

Był nawet Zbigniew Wodecki ;D
 
 


.......................................................
 
 
 
Niekonwencjonalne rozwiązania ogrodowe: 
 
 
 
.......................................................
 
 
 

I bukiety lubczyku, wszędzie i co krok.
 
 

.......................................................



Domy bez murali też były niczego sobie:
 
 
 
 

No i tak to.
A na deser?
Deska serów? To może każdy.

U mnie jest deska kotów!
 
 
 
 
 
 



poniedziałek, 18 września 2017

Zyski, straty i lans w kwiaty.

Kupiłam dwa talerze w sklepie ze starymi gratami.
Ładne takie, te kwiatki niebieskie, i jedyne 2 euro za sztukę.



 
 





Po powrocie do domu chcę odkleić naklejki z cenami ze spodu, A TUTAJ!!!
 
 



Ha! What would the Hyacinth say? :D
 
 

 
 
 
...............................................
 
 
Oraz: ahhhh....... kochany pamiętniczku, porozmawiajmy o życiowych stratach.
Gdyż niejedno się w życiu traci, mimo trzymania się tego kurczowo pazurami i zębami, ja wiem, tak to już jest, ale czy to nie mogłyby być - przynajmniej czasami - takie rzeczy jak, dajmy na to, nieco kilogramów z zadniej strony Diabła? Kilka zaledwie, nie proszę o wiele.
Bo ja już nie wiem co mam mówic takiej na przykład nutelli, która posyła w moim kierunku uśmiech ciepły i pełen miłości, gotowa opakować się dla mnie w mięciutki naleśniczek, posypać prażonymi migdałami i wytarzać w rozgniecionym, pachnącym bananie - no? Jakże ja mogę ja odtrącić?!
Staram się, staram, ale... mehhhh...
 

 
 
 
A nasza najdłuższa, najdupiastsza, zimnobura pora roku nie czyni tego łatwiejszym, o nie.
Na domiar złego w sklepy rzucili najnowszy piekielny wynalazek "Nutella B-Ready" i teraz to nawet już nie trzeba smażyć nalesników, co jednak wiązało się z jakimś tam nakładem sił i czasu, więc nie zawsze się chciało, tylko wystarczy rozerwać papierek i już człowiek jest zgubiony... ehh...
Nie bez kozery rysunki cząsteczek sacharozy wyglądają jak kajdanki.

 
...............................................
 
 
A tydzień temu w niedzielę to było tak:
Stoję sobie w kuchni.
Stoję sobie, bo właśnie wstałam (tzw. ciąg poranno-logiczny) i przymierzam się do kawki, słońcem się rozkoszuję, bo akurat wyszło niespodziewanie, aż chwyciłam za aparat i zdjęcie zrobiłam tym rzadko spotykanym okolicznościom przyrody.
O, patrzcie, tu właśnie Diabeł siedzi w kącie:
 
 
 
 
No i tak pięknie świeci przez to okno, grzeje, lśni, zieleni się i niebieści, człowiek mięknie w środku, topnieje, sople mu na nosie błyszczą nadzieją na piękny dzień, aż tu nagle wtem jak nie ujrzy NIEUNIKNIONEGO!
 
 
 
On tak złośliwie powoli spadał, 5 cm od szyby, wirował sobie tralala-tralala, się bujał, wiecie. Taki teatr jednego aktora.
Zły liść, zły. Mały, żółty, złośliwy buc.
Cały relaks oczywiście diabli wzięli, a wewnętrzna harmonia poczęła się pruć, flaczeć i wydawać tony żałosno-jękliwe.
Jak widzicie na powyższej ilustracji, starałam się zapobiec tragedii, ale niestety nic to nie dało. Jeszcze nawet innych braci-liściów ta żółciozą zaraził, i teraz spadają wszyscy jak na wyścigi.
 
Ale pamiętajcie, próbowałam.

Jedyna pociecha - ale nie aż taka znowu wielka - to że na tych drzewach zaraz zamiast liści wyrosną wiewiórki, bo jedno to orzech włoski.
Ale i tak chętnie oddam te wszystkie rude pluszaki za miesiąc słońca, ktoś chętny na wymianę?
Świeże wiewiórki, mało używane, pracowite i skoczne!
Kopią dziury pod żywopłotem (na przykład sąsiada, co taki ładniejszy od naszego ma), przeganiają wrony (na przykład na drzewa, pod którymi stoi auto sąsiada) i śmiesznie kicają po trawniku zapewniając uciechę dziecięciom.
Pojedynczo lub w pakietach po dwie-trzy sztuki. 
Mięciutkie i słodkie, polecam na gorąco z musztardą!
 
 
 
 
 
 
 

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...