No więc żeby nie było, że same negatywy, wszak zawsze trzeba patrzeć na pozytywy, dobre strony medalu i niezaostrzony koniec kija - to w tunelu majaczy już światełko. Światełko nierozerwalnie kojarzy się że skalistym, morskim wybrzeżem, balkonem z widokiem na wód błękity, słońcem i ucieczką od cywilizacji wielkomiejskiej. Jeszcze trochę, jeszcze trochę, jeszcze droga daleka co prawda, ale potem brejkam wszystkie rule, vamos a la playa, wino, dojrzałe melony i zero konwenansów. Ciszy i spokoju pragnę, słońca i świeżego powietrza. Przestrzeni. Horyzontu. Mam coraz bardziej dość miasta i ludzi z miasta.
No. Także musi się udać, bo jak nie, to całkiem zwyczajnie i po prostu zwariujemy. Z powodu różnych takich „miłych" niespodzianek, które nam los od jakiegoś czasu szczodrze sypie pod nogi (w tym pod jedną nogę popsutą, jak wiemy, więc sami widzicie jaki z niego okrutnik nieczuły), podziwianie tych wód błękitów odbędzie się całkowicie na krechę, ale wszystko mi jedno. I tak wydam mniej, niż wydałabym potem przez jesieńzimęwiosnę na psychotropy.
Oby tylko tam dotrzeć bez dalszych niespodzianek, a potem wrócić. No bo niestety trzeba będzie wrócić... No chyba że znajdę fuchę jakaś, nie wiem, rybak, piekarz, wypożyczacz skakanek. To macie wtedy wjazd, obiecuję, no bo na takim wypożyczaniu skakanek na przykład to z pewnością można się dorobić mega fortuny, więc trzymajcie kciuki.
Niektórzy już w krótkich przerwach od urwania bulwy szykują kapielówki. Fasony, kolory. Czy aby twarzowe? Czy choć nieznacznie tuszują tuszę?!
Tylko będę musiała niestety codziennie ćwiczyć moje wariacje na schodek i worek z lodem - a ćwiczenie o wieeele łatwiej przychodzi w domu niż na urlopie, no ale jak trzeba, to trzeba. Żeby potem w sezon jesienno-zimowy wkroczyć nareszcie w miarę zdrową racicą.
And last but not least: właśnie się żem dowiedziała, że w czasie gdy ja będę się pławić w słoneczku i ciszy i igrać z morską falą (raz kiedyś to my se tak poigrali, że nie tylko zerwało mi majty, ale kamienie i piach to miałam nawet w uszach, nabite po brzegi) to tutaj odbędzie się wielki firmowy grill. Taki, z którego trudno się wymigać, bo jest zamiast pracy, w roboczy dzień. Więc to już jest całkiem pyszna wisienka na torcie, niespodziewany gratisik. Chyba się losowi przysnęło na momencik, jak terminy ustalał.
............................................
Z wydarzeń aktualnych:
Niedzielna burza walnęła nam pierunem prosto w sufity, zatrzęsły się ściany i szyby, a huk był taki, jakby świat pękł na pół!
A na ziemi leżą już młode, zielone żołędzie, i można po nich chodzić i je pękać i one tak fajnie chRRRRRRRRRRRupią! Wciąga sto razy bardziej niż folia bąbelkowa.