czwartek, 29 stycznia 2015

Cała prawda o nocy polarnej - jak, kiedy i dlaczego. Oraz o lotach na Marsa.


 

Zostawmy Renatę na chwilę, że tak powiem, na pastwę losu i przejdźmy do aktualności z kraju i ze świata. A w kraju i na świecie (no, na tym mi najbliższym jego kawałku) zima, panie, zima. A więc dziś o zimie - rycina i wykład o charakterze edukacyjnym. Wyostrzyjcie zatem oczy i mózgi.


Daleko, daleko na północy, za siedmioma zamarzniętymi jeziorami, siedmioma wielkimi lodowcami i siedmioma zasypanymi śniegiem dolinami, mieszka wielki niedźwiedź Uberto Maurizio Lodovico del Mrozzo. I gdy czuje, ze pora zapaść w zimowy sen, idzie w góry, włazi między szczyty, żeby choc troszkę osłonić się od wiatru, kładzie się i zasypia. A że jest tak wielki, że zasłania słońce, które w zimie i tak nie ma siły wspinać się zbyt wysoko, to na cały czas jego snu zapada na północy ciemność.

 
Dopiero po kilku miesiącach, jak niedzwiedź porządnie się wyśpi, zaczyna czuć, ze burczy mu już w brzuchu, że zorza polarna świeci za jasno, a twarda grań wbija mu się w bok. Wtedy się budzi, wstaje, a tony nagromadzonego na nim i na górach śniegu spadają lawinami w doliny. Głodny del Mrozzo odchodzi nad ocean, żeby przez następne kilka miesięcy polować na ryby i foki, i gromadzić na powrót stracony w czasie snu tłuszcz. A słońca już nic nie zasłania, wreszcie może rozprostować stłamszone promyki, i z tej radości co dzień udaje mu się wspiąć kawałek wyżej w niebo i świecić troszkę dłużej.
 
Nastaje wiosna, potem piękne, choć krótkie lato, galopem przebiegają po scenie jesień i nerwowe, polarne króliki, usiłujące jak najszybciej zjeść przed zimą wszystko, co choć trochę nadaje się do jedzenia. A potem - niestety - zmęczony polowaniem i straszliwie objedzony, wielki i tłusty Lodovico wraca znów w góry, żeby się wyspać. I znowu na długie miesiące zapada mrok...

Więc cieszmy się, że takiemu misiu nie przyszło do głowy położyć się u nas!
Byle do wiosny, dziewczęta i chłopcy, damy radę chyba. Skoro co roku dajemy.


 
 
A nerwowy polarny królik wygląda tak:
 
 
 
 
 
A jak już jesteśmy przy zimie i zimnie, to będzie jeszcze...
Historia, którą napisało życie,
o mej intelygęcyji i sprycie.
 
A działo się to w zeszłym tygodniu. Cały dzień było mi zimno. I to nie tak po prostu zimno, tylko Z-I-I-I-M-N-O-!!! Czułam, jak mi mitochondria zamarzają, a erytrocyty wyrzucają tlen w krzaczory i radośnie chichocząc zakładają łyżwy, wyciągają saneczki i biegną sobie pojeździć na zlodowaciałej wątrobie. Więc wróciwszy do domu, postanowiłam wleźć do wanny i już nigdy z niej nie wychodzić.
 
Włażę więc. Gorąca woda, pianka pachnie, aaaah. Cieplutko. Kładę się. I nagle wtem, po dwóch może minutach, w tą moją mieciutką mydlaną bańkę, unoszącą mnie już hen daleko od niedobrego, zimnego świata, wdziera się bardzo niekomfortowe uczucie. Pić. Pić mi się chce.
Cholera. Próbuję sobie wmówić, że wcale nie. Próbuję ignorować intruza. Negocjować. Bezskutecznie. Pić mi się chce jeszcze bardziej. Myślę: wyleźć z tej wanny czy nie. Nie, zdecydowanie nie mam tak bohaterskiej natury. Dopiero co zrobiło mi się ciepło, po czternastu godzinach marznięcia.
Ale pić!!! No w mordę nietoperza. Może jednak wyjdę. Wstaję tak troszkę, czuję jak od razu robi mi się gęsia skóra. NIE!!!! Za nic nie wyjdę!!! Ale sama jestem w domu, nikt mi więc nic nie przyniesie. No toż to masakra jakaś!!! Wstać? Nie wstać? Wstać? Nie wstać? Do kuchni aż tak daleko znowu nie jest, a butelki z wodą stoją zaraz przy drzwiach.
 
I takie zapasy myślowe uprawiałam dobre 15 minut (zamiast drzemać słodko w wonnej pianie).
I wtedy mój jedyny w miarę jeszcze przyzwoity neuron się ulitował, spojrzywszy na mnie z niesmakiem pokręcił głową, kopnął kolegę-obiboka po prawej w zadek mówiąc: "No powiedzmy jej w końcu, bo się baran nigdy nie domyśli!", kazał mu kopnąć następnego sąsiada, no i poszło: w końcu coś mi zaczęło świtać, powoli pojawiło się światełko w tunelu: jestem W ŁAZIENCE. I to w dodatku W WANNIE. Nad wanną jest KRAN. W kranie WODA. Aaaaaa!!! O, myśli ma, lotna niczym błyskawica...
 
A najgorsze jest to, że nawet mnie nie zdziwiło, że na to od razu nie wpadłam. To już normalka, standardzik, codzienność. Eh...




UPDATE
WIADOMOŚĆ Z OSTATNIEJ CHWILI:
ROZWIĄZANO PROBLEM LOTÓW NA MARSA!

Czerwona planeta już niebawem w zasięgu ręki.
Skromna pracownica jednej z kopalń na Pomorzu rewolucjonizuje branżę lotów kosmicznych!

 
 
 
 
Uwiodłaś mię, Bożeno! ♥ ♥ ♥
 

 
 

33 komentarze:

  1. Najważniejsze, że zauważyłaś kran PRZED wyjściem z wanny...! To ogromny sukces!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, jakbym jednak wylazla i poszla sie napic, a potem dopiero na to wpadla, to bym byla BARDZO ZLA!!!
      A swoja droga - dobrze, ze np. nie zachcialo mi sie siku, co nie? Wtedy bym naprawde musiala wyjsc...

      Usuń
    2. Stara zasada mówi: jeśli chcesz mieć niespodziewanych gości, nałóż zieloną maseczkę na twarz i coś cuchnącego na włosy... Wtedy albo kurier, albo listonosz, albo sąsiad mąkę pożyczyć... ;-)

      Usuń
  2. Teraz już wiem, co ze mną. Dziękuję. Ja po prostu sobą zasłaniam słońce.

    Pijesz kranówę?! Nie wpadłaś na to szybko, bo Ciebie pewnie, jak i mnie uczono, że broń Boże nie wodę z kranu! Pal licho, że człowiek na basenie opił się chloru z naskórkiem ze starczych pięt, z jeziorze wodę z kupami ryb i raków. Ale kranówa? Nigdy!!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wlasciwie to sie zawsze podlaczalismy beztrosko do kranów, nigdy nie kupowalismy wody w butelkach az do przeprowadzki na to mieszkanie - inne ujecie wody i jest po prostu nie za bardzo taka w smaku. A ta historia to opowiada po prostu o tym, ze ja czesto jestem czempionem niekumatosci. W tym to nikt mnie nie pobije. I w zapominaniu chyba tez nie...

      A jezioro, matko... mysmy mieli taki wlasciwie staw - który nazywal sie niewiadomo czemu Gold - pewnie tam byl gnój zmieszany z kupa, ale kto tam wtedy o tym myslal :)

      Usuń
    2. Nie narzekaj. W końcu choć jeden neuronik litościwy się okazał, a że nierychliwy - dowodzi tylko poczucia humoru owej komóreczki, która dla rozrywki śledziła spokojnie scenkę rodzajową... Moje neurony robią to notorycznie. Jeszcze się czasem skubane pchają do pierwszego rzędu, żeby lepiej widzieć i wyrywają sobie torby z popcornem.

      Usuń
    3. No, jeden jedyny, niedobitek. W nim cala moja nadzieja!

      Usuń
  3. Przyznam się, że żłopię kranówę w wannie notorycznie.

    Bardzo mi się spodobał ten misiu, zwłaszcza że na pierwszy rzut mego niespostrzegawczego oka ukrył się za górką! Miszczu ty mój buraczkowy! A do wiosny pi razy oko 60 dni już tylko zostało. No da się przeżyć!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale wprost z wanny? I wypijasz wszystko?

      Usuń
    2. I z pianką? No niby mozna, na przyklad o zapachu waniliowym. Albo pomaranczowym, o. Pomaranczowa kiedys mialam fajna. Ale nie próbowalam :)

      Usuń
    3. A jak juz jestesmy w wannie, znacie ten do mycia taki:
      http://www.yves-rocher.de/control/duschcreme-kaffee-bohne-aus-brasilien-200-ml/?cmSrc=Category
      To jest mój absolutnie ukochany, zuzylam juz pewnie z 1000 butelek, od paru lat nie kupuje zadnego innego.

      Usuń
    4. O, ja mam w łazience tej samej firmy i z tej samej serii, podejrzewam, że równie ekhem ożywczy- z granatem!

      Usuń
    5. Ja sie zawiesilam na tym kawowym i nie umiem przestac. Bo to kawa, czekolada i wanilia w jednym jest. Czy mozna chciec wiecej???

      Usuń
    6. O, to jest niebo, przyznaję. Mam czekoladowy płyn na ukończeniu, a w łazience czekoladową sól do kąpieli (od Bebe i Kaczki!), którą najpierw ja chciałam zjeść, a potem wszyscy domownicy po kolei.
      Lubiłam zawsze kawę waniliową, ale wieki już nie widziałam.

      Usuń
    7. To jak Bozena spotka czekoladowe kosmetyki, to Wam wyśle od razu hurtem. Co ja co, ale tfu, żadne tfu, czekolady! TFU! Bogowie (litości)! Jeszcze gorsze mogą być chyba tylko kokosowe (tffuuuu). Nie to, ze Bożena wypija z wanny w z płynem razem, jak to się tu omawia. Samo wąchanie ją przyprawia o dreszcze. Najbardziej to jej ostatnio pasi odżywka o zapachu czarnej porzeczki, która oczywiście nie pachnie zupełnie jak czarna porzeczka ;)
      P.S. Wyglądem to się Bożena czuje (czy to jest logiczne w ogóle?) jak ten królik polarny. Minę ma w każdym razie zbliżoną.

      Usuń
    8. Bozeno, ale czy weszlas w blizszy zwiazek wlasnie z TYM plynem z yves rocher? Bo inne to sie rzeczywiscie moga wypchac, na ogól nie przypominaja za bardzo czekolady, tylko, ja wiem, jakby sfermentowany kompot. A TEN to jest po prostu TEN JEDYNY.!!

      Usuń
    9. Ale skoro juz tu Bozena wpadla, to pragne pasc jej do nóg za rewolucyjny pomysl rakiety napedzanej energia ze sloika! Uwiodlas mie, Bozeno, i zbalamucilas! Jak ja teraz mam tymi zwyklymi automusami i metrami jedzic? Moje serce juz na kosmicznym promie, na rejsie miedzygalaktycznym!!! Pozwolilam sobie zilustrowac ten doniosly moment w dziejach ludzkosci.
      Do przodu, Bozeno!

      Usuń
    10. akurat TEGO płynu z iwrosze to może Bożena nie próbowała, ale jakbyś ją chciała bałamucić, to niech to już będzie lepiej kwiat polny (byle nie żadne róże) z ogórkiem, a nie muffinki w czekoladzie z polewą lukrową. Swoją ogólna Bożenowatość Bożena zawdzięcza wcale nie czekoladzie, a bo za czekoladą nie przepada. Jakby już szukać winnego, to prędzej majonez i sos czosnkowy :P
      P.S. (chociaż powinno to być w zasadzie pre-scriptum, niż post.)
      Bożena ryczy ze śmiechu. Stefan po drugiej stronie kabelka też ryczy ze śmiechu i tych ryczących Bożena zna jeszcze też kilku, bo to, jakeż narysowałaś Bożeny wyplecione trzy-po-trzy herezje, przechodzi ludzkie pojęcie :D

      Usuń
    11. Bozeno droga, toz cala przyjemnosc po mojej stronie - tego typu herezje to miód i ambrozja, którymi karmie sie z niebianska rozkosza :)
      Sle zatem rakiete do Sekretariatu!

      Usuń
  4. :)
    Ja nie mam wanny (z wyboru!), ale muszę się do czegoś przyznać: stojąc pod prysznicem zdarza mi się nierzadko otworzyć mordę w kierunku "słuchawki" i dać sobie ją napełnić wodą, połykając ją następnie.
    Ot, takie tam..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ty wiesz, ze to mnie wlasnie nieraz w amerykanskich filmach wlasnie zastanawialo? Stoi taki czy taka pod prysznicem i pije... To znaczy, amerykanska nature masz!

      Usuń
    2. Ej, Bożena myślała, że wszystkie dzieci piją wodę z prysznica, poza tymi, które matka kablem smagała za wypełnianie się kranówką. A to nie wszystkie?

      Usuń
    3. a ja nie mialam prysznica, zawsze mialam wanne. Prysznic mialam w doroslym zyciu, przez 2 lata, i to byly najokropniejsze lata mojego zycia, bo ja sie pod prysznicem w ogóle zagrzac nie umiem. Leci niby ta ciepla woda na mnie, a ja mam gesia skóre. Tak ze 20 minut musi poleciec, zebym sie przestala kulic w kacie i zaczela myc.
      Kulminacyjnym momentem mej przygody z prysznicem bylo wejscie pod niego z kubkiem goracej herbaty. Wystawilam glowe spod wody i pilam.
      Prysznicu stanowcze nie, z mojej strony!

      Usuń
    4. A nie, o zagrzewaniu się to mowy nie ma :D To się myje i wyskakuje :) Bożena by zczezła na amen w wannie Z NUDÓW :D Próbowała czytać książki podczas moczenia się, ale albo rozmaczała papier na amen, albo utopiła telefon. Także nic z tego :D

      Usuń
    5. A teraz zabiję Was wiadomością, że posiadam dwa prysznice i jedną wannę*. I pod prysznicem marznę niemiłosiernie tak jak Diabeł. Jak mię plecki oblewa, to mi w wydęty brzuszek zimno. A jak grzeję brzuszek, to na plecach mam ciarki.
      12 lat nie miałam wanny i to był najgorszy okres w moim życiu, coś a'la średniowiecze vs XXI wiek.

      *wannę mam dwuosobową Diable, więc wiesz. Bierz czekoladę i wpadaj.

      Usuń
    6. Wlasnie, wlasnie, dokladnie, ten problem z brzuszkiem i pleckami, AGGHHHRRRRR!!!!
      Ale 12 lat??? 12 lat bez wanny? to moje dwa lata to przy tym pesteczka... tos sie zahartowala, kobieto!

      Usuń
    7. Nooo, tak. Niektórzy już nawet podejrzewali, że nie jestem prawdziwą kobietą, bo wanny nie lubię..
      Ale kiedy nie lubię i już. Kiedyś mieszkałam z wanną (rok, czy też krócej? nie pamiętam dokładnie), ale bez prysznica. I wszystko jest okej, jak masz czas na kąpiel w wannie*, ale jak trzeba szybko, to szlag mnie trafia z wanną. Poza tym łatwo się ślizgam, i jedyne, co zawsze mi wychodziło, to majtnięcie się uczciwe podczas wyłażenia. Takie sieroty też chodzą po ziemi..
      _________________________
      * - chociaż to też mi nie wyszło.. próbowałam, jak na filmie: książeczka, winko, świeczka, muzyczka, piana. Książka wpadła do wody, winko mi się smyrgło i rozbiło z kieliszkiem o podłogę, muzyczka grała, ale za drzwiami... pełny romantyzm, psia jego mać. Co się stało ze świeczką, nie pamiętam, ale pianę, to miałam na pysku od tego wszystkiego.

      PS. Tak, Diable, amerykańska natura, zapewne. I fizyczne podobnieństwo do potrawy narodowej, hamburgera ;)

      Usuń
    8. Ksiazeczka, winko i swieczka to tez nie dla mnie. Ja po prostu sie klade i przycinam komara troche :) No czasem to jest taki pól-komar tylko, nawet to wystarcza. Po 20 minutach budze sie taka zrelaksowana i wypoczeta, no i jest mi wreszcie cieplo! Oczywiscie ze nie codziennie, ale raz w tygodniu musi byc.

      Usuń
    9. Bożena, jak chce umrzeć z nudów (to znaczy się zrelaksować), to zapisuje się na jakąś konferencję. Też można komarować, dają kawę/herbatę/ciasto/obiad/kanapeczki/licho wie co jeszcze. Zaś przy okazji książki do wody nie wpadają ;)

      Usuń
  5. A te kwiatki to chyba zaimportował z jakiegoś tropikalnego kraju, jak polarny. Rozkochany w kuchniach egzotycznych rozumiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Krótki wyskok poza kolo podbiegunowe i juz masz smakowitą salatke. Warto!

      Usuń
  6. Oooo.. Znam osobiście tego misia! Okrutnie chrapie i to dlatego właśnie pękają i osuwaja się lodowce a nie przez jakiś tam efekt, wie o tym każde eskimoskie dziecko!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chrapiace misie tez znam osobiscie, aczkolwiek bez lodowców. Bardziej przypominaja tartak, w którym jest wyrabiane 300% normy.

      Usuń

Dawaj.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...