Wyobrażacie sobie co się dzieje, jak człowiek rano spokojnie przybija na zakład, odpala kompa, robi kawę, siada z kubkiem przy biureczku i otwiera plik, nad którym ślęczy w trudzie, znoju i nadgodzinach już od dni czterech - a tu.... a tu !!! "Error numer któryśtam, plik nie istnieje albo jest uszkodzony." Bardzo nam nie przykro, niemiłego dnia.
No na pewno sobie wyobrażacie. Kawy w każdym razie zupełnie już nie potrzebowałam. A jak spróbowałam otworzyć inny plik (gruby i praktycznie gotowy katalog, zdjęcia, teksty, tabelki, cuda wianki, ponad tydzień roboty) w którym tylko coś poprawiłam poprzedniego dnia, i ponownie powitał mnie ten sam miły i serdeczny pan Error - no to byłam bliska omdlenia. I zrobiło mi się gorąco, nawet chyba straszliwie gorąco, bo oto stała materia biurka przed moimi oczami przeszła w tym gorącu w stan półpłynny i zaczęła falować. Cały świat zredukował się nagle do powierzchni bujanego tymi falami monitora, oraz mnie przed nim, nieruchomego posągu patrzącego z przerażeniem w ten falujący żywioł ze szkła, tworzyw sztucznych i stopów metali. Taka współczesna adaptacja posągów z Wyspy Wielkanocnej, modernistyczna żona Lota patrząca na zagładę cyfrowego świata, niemy "Krzyk" munchowy w wersji biurowej.
Serce waliło mi tak mocno, że na drzewie za otwartym oknem się gołębie pobudziły.
Drżącymi palcami celując w rozkołysaną klawiaturę, szczerzącą na mnie czarne zębiska ze spienionych plastikiem bałwanów, napisałam maila z nieśmiałym zapytaniem CO JEST, KURNA??!!!
Okazało się, że winna jest awaria prądu, która dopadła podstępnie w nocy zakład i zakładowe serwery, i że ostatnie automatycznie zapisane kopie plików będa dostępne nazajutrz, i nawet nie za dużo zmian zostało utraconych. Godzinka pracy dzisiaj i doszłam do stanu zprzed katastrofy. Uff...
...........
A w zredukowanym ostatnio czasie tak zwanym wolnym, z małego, fajnego bloczku akwarelowego papieru wyskakują ziomale Piesa. Uspokajając skołatane nerwy, uciszając rozedrgane serce, analogowo i z uśmiechem odpędzając wizje cyfrowej apokalipsy w kolorach RGB i CMYK.
Każdy wychodzi inny, ale wszyscy fajni, więc jadę seriami ;)Tutaj Piesu jeszcze raz, jako Wielki Inicjator, a potem wjeżdża reszta towarzystwa:
SERIA 1
(kochające)
(Ten trochę taki ze śmietnika, brudny kundel podwórkowy.)
SERIA 2
(szczurkowate ;)
SERIA 3
(pitbule!)
(Ten nieco kobiecy, jak stwierdził małżonek)
W przygotowaniu: Misiowate i Kanapowe. Stay tuned.