... czyli o morzu, górach, łąkach czy "innych łonach natury", daleko od cywilizacji i najlepiej na bezludziu. (Bo ja dzik jestem.)
Na końcu świata niebo jest nisko, na wyciągnięcie ręki. Można się w nim zanurzyć, albo się nim owinąć jak błękitnym, ciepłym kocem ze słońca i wiatru. Można je wdychać i wydychać, rozgarniać rękami. Wpuścić w arterie, namoczyć w nim duszę - i przeprać ją gruntownie, rozprostować wszystkie zagięcia i fałdy, a potem czystą i błyszczącą rozłożyć na trawie w słońcu do wyschnięcia. Można, stojąc po kolana w trawie, szybować w obłokach.
Na końcu świata między niebem a ziemią nie ma już nic, wszystko więc może zacząć się na nowo. Można uwolnić myśli i puścic je daleko, daleko w niebo. Niektóre pękną zaraz jak mydlane bańki, inne polecą bez końca i bez celu, a kilka może opadnie kiedyś na ciepłą trawę, wykiełkuje i zaowocuje dobrymi zdarzeniami.
Im szerszy horyzont, tym szybciej można zapomnieć o sobie: niby się ciągle jest - ale tylko odbiciem. Wody, gór, nieba, chmur, słońca i księżyca. Jadną nogą w morzu, drugą na lądzie, można patrzeć na prześwitujące przez uniesione dłonie słońce. Złapać je i rozciągnać na niebie w kolorową nitkę tęczy. Patrzeć jak wiatr pcha naprzód chmury i przesypuje ziarenka piasku na plaży, jak w klepsydrze mierzącej czas od początku istnienia. Z migoczących gwiazd na czarnej sukience nocy można ułożyć Smoka i Centaura, patrzeć na swiatło miliardów lat wszechświata wplecione w Warkocz Bereniki. W kropli wody błyszczącej na dmuchawcu znaleźć najpiękniejsze wspomnienia. Zapomnieć jaki jest dzień tygodnia i telefon do x. Przypomnieć sobie jak brzmi deszcz na liściach, jaki kolor ma słońce pod zamkniętymi powiekami, jak pachną leśne poziomki i smakuje wiatr nad brzegiem morza.
Nogi idą tam, gdzie je oczy poniosą. Rozum, jak mały Muminek, śpi na wygodnej, miękkiej chmurce przywiązanej do paska od spodni. Buja ją powolny wiatr wieczności, której nigdzie się nie spieszy. Zaczyna kiełkować spokój. Równowaga powoli wypuszcza nowe gałązki, trochę w lewo, odrobinę w prawo, idealnie. Coraz lżej w głowie, coraz lżej w sercu, coraz więcej miejsca na głęboki oddech.
Pęka ostatnia bańka, trawa się podnosi i znika ostatni w niej ślad. Znika "gdzie", znika "kim", zostaje "jestem".