... oto codzienne śniadanie szprota Zbigniewa.
Jest to osobnik wiecznie dziko zacietrzewiony, cięty jak osa, rozindyczony i całodobowo zjeżony.
Absurdalnie i bez powodu zażarty, zapiekły i zajadły. Buzujący dekokt furii z białą gorączką, w ciągu milisekund osiąga temperaturę wrzenia i kipi spienionym szałem.
Samonapędzający się walec oburzenia, gotowy zrównać z ziemią wszystko, co choć o milimetr odstaje od zbigniewowych, jedynie słusznych norm.
Rwąca rzeka amoku, tocząca swe rozjuszone bałwany przez bezkresne lądy paranoji, na których co krok, to wiatrak, nigdy niekończąca się La Mancha.
Któż z nas nie spotkał choć raz takiego Zbigniewa?