Dziś opowiem wam bajkę. Tylko nie zaśnijcie przed końcem :)
Kret Kazimierz nie widział za dobrze. Jak to kret. Zresztą w dzień słońce świeciło tak mocno, że jeśli tylko odważył się wyjrzeć z podziemnego korytarza, zaraz aż trzeszczało mu w uszach i chrupało w zębach od tego oślepiającego blasku. Potem jeszcze długo bolała go głowa i musiał brać aspirynę, a bardzo nie lubił łykać tabletek. A jak próbował potem kopać tunel, to przybierał on niestety całkowicie bezsensowne i nieużyteczne kształty.
Co innego w nocy. W nocy na powierzchni ziemi panowała podobnie aksamitna i miękka ciemność, jak w krecich korytarzach. Tylko w dolinie za rzeczką widać było światła miasteczka, a po odległej ulicy czasami przejeżdżały auta, świecąc białymi i czerwonymi oczami. Poza tym wszystko oblewała ciemna, chłodna i przyjazna noc. Kret Kazimierz bardzo lubił nocne niebo - słońce zastępowały wtedy gwiazdy, które wyglądały jak małe, błyszczące żuczki chodzące w głębokim cieniu pod wysoką trawą na łące Kazimierza.
Ale najpiękniejszy był księżyc. Czasem rożkowaty, w kształcie smakowitej poczwarki, a czasem okrąglutki - też jak poczwarka, zwinięta w kulkę do snu. Świecił na łąkę łagodnym, bladym blaskiem i tylko dzięki niemu Kazimierz mógł zobaczyć, jak właściwie ta jego łąka wygląda. A im dłużej patrzył Kazimierz na księżyc, tym większej nabierał ochoty, żeby przypatrzeć mu się z bliska, żeby go dotknąc i może tak trochę nadgryźć? (A nóż nie tylko wygląda jak poczwarka, ale i tak smakuje?)
W tym celu Kazimierz przedsięwziął niezwykle sprytny - i, nie ukrywajmy, dość karkołomny - plan. Niedaleko miała swoją norę nornica Lucyna, która często chodziła do ludzkich domów po jedzenie, i przy okazji wynosiła czasami różne inne rzeczy, najczęściej ponętnie błyszczące albo miło szeleszczące. Takie już bowiem są nornice. Za kilka soczystych dżdżownic wytargował więc Kazimierz od Lucyny przyciemniane gogle (gdyby księżyc z bliska jednak świecił zbyt jasno dla krecich oczu) i dwie sprężyny z materaca.
Teraz mógł wcielić swój plan w życie. Wspiął się na gałąź rosnącego w pobliżu małego dębu (i przekonał się, że wspinanie to naprawdę ostatnia rzecz, do jakiej stworzone są krety). Otarł pot z czoła, nałożył gogle, do stóp przywiązał sprężyny... i... hop! Rzucił się w dół! I jeszcze nie zdążył się nawet porządnie wystraszyć, a już odbił się od ziemi i leciał w górę! W uszach mu szumiało, trawa oddalała sie od niego, kretowisko stawało się coraz mniejsze i mniejsze, widział z góry miasteczko i - ojej! - jaka wielka była jego łąka!
A potem Kazimierz rozejrzał się na boki. I wszędzie były gwiazdy! Migotały i tańczyły wokół niego, na tle granatowego nieba. A w górze - księżyc, przepiękny! Wielki i jasny, coraz większy i większy, otulał Kazimierza swoim miękkim, mlecznym światłem, nadając kreciemu futerku elegancki, srebrny połysk. I już Kazimierz otworzył pyszczek, już chciał tak delikatnie, jednym zębem, spróbować nadgryźć krawędź księżyca, gdy ten nagle zaczął się oddalać i maleć! Ah, Kazimierz spadał! To koniec lotu... Na spotkanie wyszły mu czubki łąkowych roślin, miłosiernie łagodząc upadek. Oszołomiony lotem Kazimierz, z błogim uśmiechem na pyszczku, ściągnął gogle i odwiązał sprężyny. Spojrzał jeszcze raz w górę, a potem, na drżących z wrażenia łapkach wszedł do swojego ulubionego korytarza i położył się na plecach na miękkiej ziemi. Trochę kręciło mu sie w głowie, a serce biło mu bardzo mocno. Przez wejście w kretowisku wlewał się blask księżyca, a w czarnych ścianach korytarza migotały jak gwiazdy kwarcowe drobinki. Szczęśliwy Kazimierz nawet nie zauważył, kiedy zasnął, i śniło mu się, że płynie powoli przez nocne niebo, a gwiazdy łaskoczą go w boczki.
Koniec.
:)
Bardzo mi się podoba :)
OdpowiedzUsuńTo chyba też o tym, że czasem trzeba się od swego życia i od samego siebie oddalić trochę, żeby to życie i siebie samego naprawdę zobaczyć? I móc się nim ucieszyć. A potem wrócić i wiedzieć już więcej. I być choć trochę mądrzejszym krecikiem :)
Tak, zeby docenic, co sie ma! Zycze tego wszystkim krecikom w Nowym Roku!
UsuńPrzecudne. Znajduję w sobie trochę z Kazimierza. Choć jako nielotowi przypomniało mi się trochę to: https://www.youtube.com/watch?v=SnGHcfqGxqw
OdpowiedzUsuńo, pamietam!! - lata temu to widzialam :) Ale mam nadzieje, nielocie drogi, ze nie wcielisz tego kiwi-pomyslu w zycie?
UsuńMam nadzieję, że Lucyna z bohaterki drugiego planu zostanie pewnego dnia uhonorowana własną serią, a przynajmniej rysunkiem.
OdpowiedzUsuńLucyna sie waha, cz przyjac taka propozycje. Niesmiala jest.
UsuńNo patrz. Tyle razy z moją nornicą gadałam, a ona nie przyznała się, że kleptomania jest u nich cechą gatunkową. Teraz wiem, kto mi zaiwanił kurtkę, której szukam od dwóch dni. I żeby tak mój krecik chciał wziąć przykład z Kazimierza, i odsprężynkować się gdzie indziej... Ale nie. Codziennie nowe kopce. Na co komu tyle korytarzy??
OdpowiedzUsuńCzy ja już pisałam, że choćbym jak kret oślepła, Twoje rysunki zawsze rozpoznam? Bo analizuję je szczególik po szczególiku. Wszystkie oczka, nóżki, łapki, sprzączki od czapki pilotki, noski, pyszczki i sprężynki oglądam raz po raz, razem i z osobna, i cmokam i przez zęby świszczę, i palcem ekran jak ET dotykam i nadziwić się nie mogę, jak to wszystko się pięknie układa w rozbrajającą całość. Panie doktorze, jestem Diablofilem. Czy są na to jakieś tabletki?
Na kurtce pewnie wyleguje sie juz cala liczna norniczna rodzina. Ciotka Lucyna zajela pozycje w kieszeni i juz jej nie odda.
UsuńA tabletki? Tabletek nalezy unikac, jak Kazimierz.
:*
Ojeju, mam tylko nadzieję, że nie było kłopotów z powodu rozpięcia się Kaźmierzowego hauerka.
OdpowiedzUsuńA baja - śliczna :))
Nie, nie. Nie dolecial tak wysoko, zeby walnac czolowo w ksiezyc, a ladowanie tez przebieglo pomyslnie.
Usuń:-)
Bajka ekstra, z gatunku tych, po których wysłuchaniu bajosłuchaczowi, zwłaszcza nieletniemu wyrastają oczy wielkości spodków a buzia sama się otwiera do jedzenia - byle jeszcze trwała.
OdpowiedzUsuńPomstuję jednak (znowu?) na nikczemną wielkość obrazka!!!
Ha! Czyli udalo mi sie wymyslic bajke, jak babci :)
Usuń