poniedziałek, 14 marca 2016

Dramat marcowy z mżawką w tle.


Drogi pamiętniczku, w kolejny już łikęd miałam doła [większego niż ostatnio zwykle]. Padała taka gęsta, wredna mżawka przy temperaturze 0-1°, już od piątku wieczorem bolała mnie przez to głowa, kolana, łokcie i w ogóle wszystko, było mi zimno pomimo megaciepłej bluzy zwanej Misiu i dwóch kocy, i cały świat był zły i do dupy.


Postanowiłam w takim razie obejrzeć jakiś gópi film (no czyli taki prosty i niewymagający, bez głębokich myśli), taki, żeby było dużo słońca, ładne krajobrazy i happy end.

Pogrzebałam w bezdennych trzewiach internetu, znalazłam, obejrzałam.
Film był gópi - nawet bardzo, choć polecany przez 97% widzów - było słońce i Toskania, był happy end.
W związku z tym wpadłam do jeszcze głębszego dołu, ponieważ film był gópi [kto wierzy w takie głupoty?!], miał słońce i Toskanię, i happy end [a ja nie mam].

¯\_(°~°)_/¯


Drogi pamiętniczku, mam wrażenie, że coś tu kurna jest nie tak, tylko jeszcze nie wiem, z której strony.

Zaprawdę, ze wszystkich zagadek Wszechświata najtrudniej jest zrozumiec samego siebie. A jak już nawet pół butelki wina nie pomaga - no to ja już nie wiem, co dalej.
Swoją drogą, to nigdy mi się nie zdarza wypić pół butelki wina, gdyż po dwóch kieliszkach mam już dość, przestaje mi smakować - albo po prostu robie się miękka (jak kaczuszka) i zasypiam.
A tu nie dość, że pół butelki, to jeszcze ani nie zmiękłam, ani nie zasnęłam, ani się nie upiłam. Po prostu zrobiło się późno (00:08) więc poszłam do łóżka, no bo o 5 muszę wstać. I tak se leżałam w tym łóżku z drobnymi przerwami na półsen o jakichś bzdurach.

Macie jakiś dobry przepis na życie w tej marcowej ch*jni? Bo ja zgubiłam. Szukałam wszędzie, ale nie ma. Borsuk bohatersko rzuca różne liny ratunkowe, ale co z tego, jak ja mogę się na nich najwyżej powiesić. Na nic więcej nie mam siły.



Nawet jak postaram się wczuć w los deszczowej chmury, że niby ona ma przecież gorzej - nie pomaga.
 
 
 
 

Wieczny katar, przemoczone nogi, a w kieszeni tylko wiatr...
Niełatwo jest być deszczową chmurą.
 
 
W sobotę natomiast obżarłam sie czekolady (też nic nie pomogła) i zjadłam mandarynkę, która dla mnie jest jeszcze bardziej szkodliwa, niz czekolada. I ja doskonale o tym wiem, tylko moja silna wola jest ciut za słaba i często ulega pokusom. Przydałby się ktoś, kto by mnie pilnował, skoro mi to często nie wychodzi.
Bezwzględny, bezduszny i bezlitosny dozorca potrzebny od zaraz.
Co przypomina mi taką historię. (Skoro ja nie jestem wesoła, to przynajmniej będzie wesoła historyjka)

A więc:
Kolega miał kota i dwie papugi. Kot miał na imię Hitler, ze względu na charakterystyczną plamkę ciemnej sierści pod nosem. Oczywiście można też było nazwać go Chaplin - ale wiadomo, paradoksalnie odpada wtedy element komiczny.
Jak się nazywały papugi, nawet nie wiem. W każdym razie jedna była szczupłym i aktywnym sportowcem, wyspecjalizowanym w lotach koszących - nazwijmy ją dla potrzeb tej historii Messerschmitt, a druga opasłym i żarłocznym kluskiem, wyspecjalizowanym we wchłanianiu - ją nazwijmy zatem Sznycel.
Kiedy kolega otwierał klatkę, żeby papugi sobie polatały, to Messerschmitt natychmiast strzelał jak pocisk w powietrze i lądował na wysokiej szafie po drugiej stronie pokoju. Tam oddawał krótki, ostrzegawczy sygnał dźwiękowy, i lotem koszącym śmigał na niską komodę po przeciwległej stronie pokoju. Potem znowu na szafę, sygnał dźwiękowy, komoda, szafa, sygnał dźwiękowy, komoda, szafa, sygnał dźwiękowy, komoda, szafa, sygnał dźwiękowy - to z grubsza zarys jego programu treningowego.
Sznycel z kolei podchodził do drzwiczek klatki, stawał na progu, i po prostu spadał w dół na bombę - no niby coś tam robił tymi skrzydłami, ale przy jego ciężarze niewiele one mogły zdziałać - z głośnym "bums!" lądował na podłodze i biegł szybko piechotą na środek pokoju, gdzie zajmował się przeglądem wszystkich leżących tam paprochów i okruchów i testowaniem ich pod względem połykalności.
Onomatopeicznie można to opisać tak:
- skrzyyyp...
- ziuuuuuuuuuuu!!! piiiip!!!
- bums!
- ziuuuuuuuuuuu!!!
- tup, tup, tup, tup.
- ziuuuuuuuuuuu!!! piiiip!!!
- dziobu, dziobu.
- ziuuuuuuuuuuu!!!
- dziobu, dziobu.
- ziuuuuuuuuuuu!!! piiiip!!!
- dziobu, dziobu.
- ziuuuuuuuuuuu!!!
- dziobu, dziobu.
- ziuuuuuuuuuuu!!! piiiip!!!
- dziobu, dziobu.

itd.

Kot Hitler wnosi do tej historii element tragiczny. Albowiem nieszczęsny ten nasz bohater panicznie bał się Messerschmitta, ale jednocześnie okropnie mocno pragnął zeżreć Sznycla. Jego kocia dusza przeżywała więc iście tartarowe katusze. Gdyż przez straszliwego, koszącego od góry Messerschmitta, cudowny (i nielotny!) Sznycel siedzący na środku podłogi był dla niego równie niedostępny jak dla głodnego i spragnionego Tantala niedostępny był strumyk pod nogami i jabłoń nad głową.
 
Ale niezmiennie żywił nadzieję. Za każdym razem, choćby nie wiadomo jak daleko się znajdował, na dźwięk otwieranej klatki w ciągu milisekundy potrafił znaleźć się w pokoju, by wbic łakomy wzrok w Sznycla szykującego się do zrzutu na parkiet. Ale Messerschmitt był o pół milisekundy od Hitlera szybszy, i już siedział na szafie i wydawał sygnał ostrzegawczy. Wtedy kocur się jeżył, niesamowicie wkurzony i jednocześnie wystraszony dawał dyla pod fotel, by ztamtąd sypać z oczu i kłów iskry wściekłości totalnej i absolutnej, przy czym o mało co zeza nie dostawał, bo usiłował jednym okiem obserwować tłustego Sznycla, a drugim śmigającego Messerschmitta. Niekiedy w przypływach odwagi (czy raczej nieposkromionego łakomstwa) nawet troszkę się zpod fotela wychylał i robił dwa lub trzy kroczki w kierunku spokojnie pasącego się w słoneczku Sznycelka - ale wtedy lotem koszącym nadlatywało Zagrożenie i kocisko, prychając i fucząc, musiało wiać pod fotel. A Sznycel doskonale wiedział, że nie należy zbliżać się do mebli, i zawężał odpowiednio obszar wypasu.
Kiedy papugi wracały do klatki, Hitler wyłaził z bunkra, spoglądał na zakratowaną na powrót delicję z przejmującym bólem i oddalał się w sobie tylko znanym kierunku, by cierpieć w samotności nad niesprawiedliwością losu.

Messerschmitt kosił tak raczej tylko w ramach treningu, a nie w obronie Sznycla, przeganianie kota działo się więc tylko przy okazji, ale właśnie ktoś tak konsekwentnie i wytrwale odstraszający przydał by mi się przy tej szafce, w której leży czekolada. I chyba na zakupach w spożywczym też, bo podstępne ciastka nieraz same spadaja z półki do mojego koszyka...



Ehh. To jak z tym przepisem na życie? Podzieli się ktoś?
 
 

47 komentarzy:

  1. Rozumiem słońce i Toskanię (sama siedzę w Rowie Mariańskim i słoneczna Toskania z tej perspektywy jawi mi się jako raj), ale na co Ci happy end? Ja rozumiem happy, ale żeby od razu end?
    Czekolada z ciastkami nie pomagają. Książki i filmy są jak prozac - najpierw jest lepiej, a potem dużo gorzej. Czas chyba opanować sztukę hibernacji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A dostej sie urlop? Na czas tej hibernacji? Bo inaczej to tez dupa... Budzisz sie i jestes bez grosza i bez pracy ;)

      Usuń
    2. Chyba, że zahibernujesz w pracy, to jeszcze możesz zapyskować o nadgodziny po przebudzeniu. W końcu cały czas byłaś na posterunku!

      Usuń
  2. Nie podałaś przyczyny Twojego dołowania, bo że wszystko to przez mżawkę, to nie wierzę, zatem nie spodziewaj się recepty. Mogę tylko powiedzieć, że odpędzanie Ciebie od czekolady nic by nie pomogło. Łaknienia to nie zmniejszy. Trzeba zrobić tak, żeby tej czekolady nie chciało się jeść. I teraz uniwersalna rada na wszystkie doły: trzeba zaspokoić potrzebę, której maskowanie przy pomocy czekolady jest nieskuteczne.
    Rada jest dobra, wiem, tak samo dobra, jak zalecenie lekarza, żeby się nie przepracowywać, nie przejmować i nie spieszyć nigdzie. Niestety, nie każdy może zamieszkać w upadłym PGRze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A zeby to bylo takie proste i mialo jedna przyczyne! Marcowa ch*jnia po prostu. Degrengolada, kisiel z mózgu i mzawka. Ja jestem po prostu strasznie uzalezniona od pogody. Co na zewnatrz za oknem - to i we mnie w srodku.
      Kiedys pamietam lekarz mi powiedzial "Niech pani wyjedzie na pare tygodni nad morze" jak mialam 2 lata nieprzerwane anginy. Naprawde rozsmieszyl mnie do lez :) Dodam, ze jeszcze w Polsce to bylo, zarabialam tysiaka na reke. Pare tygodni nad morzem, no serio ubawilam sie po pachy.
      A najgorsze jest to, ze mial racje, bo to naprawde pomaga. Slonce, morze, niebo, piach. No, w sensie pochodzic po piachu, nie ze DO piachu ;) To jest wlasnie to zaspokojenie potrzeby!

      Usuń
    2. Właśnie to miałam powiedzieć: w miarę możliwości łykend nad CIEPŁYM morzem. U mnie działa i morze zimne. Kwestia gustu. I to łażenie po piachu... miał gość rację :)

      Usuń
    3. TAAAAK!!! Boso po piachu, a przed oczami morze az po horyzont!

      Usuń
  3. Anonimowy14.3.16

    Drogi Diable,
    przepisu na życie Ci nie dam, ale, jeśli pozwolisz, łączę się z Tobą w bólu. Mój piątek wyglądał podobnie do Twojego, acz bez wina. Dziś, w poniedziałek, przy życiu trzyma mnie tylko zwyczajowy poniedziałkowy wkurw, więc nie wiem czy Tobie życzyć tego samego??
    Zofia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :)))
      Chyba juz wszystko lepsze od tej niemocy i budyniu w glowie. Jest wkurw = jest ruch = jest akcja = jest swiadectwo, ze jednak czlowiek zyje.

      Usuń
  4. Niestety, ja drogi Diable nie rozumiem o co Ci chodzi. Toż mżawka i siąpienie najpiękniejszą pogodą na tym łez padole jest. Można oddychać pełną piersią, człowiek jest nawilżony wewnątrz i z zewnątrz. Skóra oddycha, włosy się kręcą, tańczyć się chce.
    Toskania? To musi być straszny film, mnnie z pewnością wpędziłby w deprechę głęboką - niebo błękitne, ziemia wypalona do cna i to upierdliwe słońce. Jamais!!!!!
    I wiesz co? A co masz sobie żałować? Najlepiej pożałować już po skonsumowaniu! Taka rada - moja zasada:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gabi, ja funkcjonuje normalnie od +20°C wzwyz. Jak jest zimno to sie poce jak szczur, mam ochote zaplatac sie w jak najciasniejszy supel, zeby mi bylo choc troche cieplej (a zle sie tak siedzi przy biurku!) i trzesa mi sie rece.
      A przy 20-35°C jestem swieza jak poranna bryza, szczesliwa i radosna!

      Usuń
    2. Diable, mam tak samo, tylko przedział wydłużyłabym od 20 do nieskończoności. Mnie nigdy nie jest za ciepło ;-)

      Usuń
    3. Ja wymiekam troche przy 40 w sloncu, chyba ze na plazy pod parasolem akurat sobie siedze. To niech i nawet 60 bedzie :)
      Ale wlasnie od 20 dopiero jest m,i w miare cieplo. Wszytko ponizej to ZIMA!

      Usuń
    4. Oczywiście! 20 stopni to minimum socjalne!

      Usuń
    5. ehhh.... mój kolega zza biurka obok wlasnie jutro wybiera sie na wojaze, zeby sobie to minimum socjalne znalezc samemu. Juz mu zazdroszcze!

      Usuń
  5. To wszystko przez cholernego Kopernika! To przez niego Ziemia się obraca wokół Słońca i przez większą połowę roku jest u nas klimat nieprzyjazny ludzkości!
    Każda instrukcja pozbycia się doła jaką znam, zaczyna się od słów: "musisz zrobić..." A to już jest niewykonalne, bo podczas doła można tylko zrobić NIC, a i to niechętnie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba ze "musisz sobie nalac wina". Aaaale, nawet to w koncu tym tazem nie podzialalo... :(
      O, wiem, "Musisz wyjechac na Kanary / Karaiby / Muritius" To bardzo chetnie!

      Usuń
    2. Oczywiscie jeszcze do tego: "Prosze, oto tu jest karta platnicza pelna srodków" Enjoy.

      Usuń
    3. Diable, gdybyś potrzebowała czyjegoś towarzystwa na sąsiednim hamaku, to...
      Pierwsza!

      Usuń
    4. Strasznie chciałabym napisać: "na sąsiednim chamaku", co bardziej oddaje sens byczenia się w pozycji baleronu...

      Usuń
    5. :)
      Hamak czy chamak, wazne, ze wisi w odpowiednim miejscu! I sie mozna w nim bujac, patrzac na turkusowe morze... i jesc dojrzale melony i mango...
      Co Prawda na razie nie mam nawet tego jednego dla siebie, nie mówiac o sasiednim - ale jakby co, to jestes na liscie! :)

      Usuń
  6. Ty bzdurobajdurzysz pięć godzin? Bożena potrzebuje co najmniej ośmiu, żeby wszystkie brednie, jakie jej umysł potrafi wytworzyć, swobodnie się wykluły, popłynęły, zrobiły kółko i salto i to zanim zadzwoni budzik.

    OdpowiedzUsuń
  7. Bożena by się dała w paski pokroić, że rano pisała tutaj pełne zdumienia trzy słowa. Ale widocznie była jednak bardziej zaspana, niż jej się zdawało.

    Anyway. Tamta myśl brzmiała z grubsza tak:

    Czy Tobie wystarcza 5 godzin bzdurobajdurzeniasennego? Bożena potrzebuje minimum ośmiu godzin, w czasie których najtęższe brednie, jakie tylko być mogą, mózg jej snuje Bożenie z uporem, przewija, przeplata i zapętla. Do samego budzika.
    Po takiej nocy Bożena wygląda jak szary flak wypchany watą. Po czym zbiera się do pracy i wygląda wonczas jak szary flak wypchany watą na rowerze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 6. Z reguly spie 6 godzin.
      Mimo ze tez jestem rano zaspana, to nie potrafie zasnac przed 22.30 - 23.00. A ze wstac musze o 5, a czesto sie budze i troche przed, no to wychodzi 6 w porywach do 6 i pól.
      A z niedzieli na poniedzialek wlasciwie nie spie nigdy (tylko tak leze i czasami przysypiam), jesli sie w niedziele czyms nie zmecze.
      JEDNAKOWOZ. Gdy budzik nie dzwoni, np. w weekendy, to spokojnie i 10 godzin moge spac. To znaczy on dzwoni, bo mi sie go nigdy wylaczac nie chce - tylko po prostu go nie slysze. Moja swiadomosc w jakis tajemniczy sposób go wypiera.

      Usuń
    2. Ta część pt. "muszę wstać o piątej" to jest bardzo wielki dramat,, albo i jeszcze większy i Bożena stoi w pierwszym rzędzie bijąc Ci brawo.
      Albowię jako sowa (nie-Renata) najchętniej chodziłaby spać o 2 w nocy i wstawała o 10.30, ale krakowskim targiem dała się namówić na stawianie się w biurze o 9, ale wstawanie o piątej rano wykracza poza jakiekolwiek fizyczne możliwości organizmu Bożeny. Absolutnie tak bardzo to wykracza, że jest już w Australii i Bożena w ogóle przestała pamiętać, od czego zaczęła.

      Usuń
    3. Klaniam sie, klaniam, przyznaje nieskromnie, ze dawac taki wystep codziennie o 5 rano, zasluguje na oklaski ;)
      No jakos tak wyszlo - dojazd do pracy mam dlugi, jakbym zaczynala o 9 to w domu bym byla o 19.30 - 20.00 a to trochu za pózno jednak...

      Usuń
  8. Na marzec nie ma przepisu... Marzec trzeba po prostu przetrwać tak jak listopad - dwa najgorsze, najdłuższe i najbardziej męczące miesiące pełne roboty grrr... Nic tylko się zwinąć w kłębek i przeczekać do wiosny, ale tej prawdziwej za oknem nie tylko w kalendarzu

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale w tym roku marzec trwa już od listopada!!!

      Usuń
    2. Dla mnie pazdziernik i listopad calkiem spoko jeszcze (zapasy energii z lata?), grudzien jeszcze jako-tako, ale od stycznia zaczyna sie ciezka walka o kazdy dzien... A im dalej, tym gorzej.
      To jest jeden misiac zwany styczenlutymarzec. W kwietniu juz zaczyna budzic sie we mnie nadzieja.

      Usuń
  9. Jeśli chodzi o bezwzględnego pilnowacza, to może być pies. Pies przypilnuje ciastka w swym własnym żołądku. Przy okazji można się do niego przytulić i już deprecha się chowa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale ciastka niezdrowe dla niego... Mialabym wyrzuty sumienia i zjadala je jeszcze w drodze ze sklepu do domu!!! :)

      Usuń
  10. O drogi D. dobrze Cię rozumiem: przednówek, mżawka kląskające w błotko na dnie duszy duszy. Brrr!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ela, ja wczoraj przez dobra godzine buszowalam po Twoim poletku i paslam sie kolorami. Ty jestes wspanialym antydepresantem. Ogladalam (znowu!) smoki i te wszystkie zwierzatka powstale z plam farby na odwrotach nieudanych rysunków. Odrzutowy Wieprz Fryderyk, ahhhhh!!!!! LOVE.

      Usuń
    2. No widzisz , a ja przychodzę regeneracyjnie popasać się u Ciebie- tak to działa.

      Usuń
    3. Kurcze, wymiana swiadczen! Jeszcze zazadaja od nas podatku!!!

      Usuń
  11. Podobno sprytni naukowcy wymyślili jakieś lampy zastępujące światło słoneczne (Tageslichtlampe). Sądząc po minach pań reklamujących to cudo techniki, powoduje niemalże świetlne orgazmy. Może to faktycznie działa, aczkolwiek sama nie wierzę w to, co piszę?

    PS. Można wiedzieć, co to za gópi film był? Bo na starość za takimi przepadam, ale nie mówcie nikomu...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Film nazywa sie "Slonce Toskanii" i zawiera nawet watek polski, który konczy sie strasznie dziwacznie... Bo jakby mi ktos w ogrodzie taki akcent pozostawil, jak w tym filmie wlasnie, to bym byla niezle wkurzona - a tam tylko szczescie i wzruszenie.
      A te lampy to podobno w pólnocnej Skandynawii maja wziecie, niby dziala! I chyba czlowiek mieszkajacy naprzeciwko naszego kuchennego okna ma taka, bo jak nieraz odpali ten reflektor, to my w domu nie musimy swiatla zapalac, a patrzec na to nie ma szans, oslepia jak slonce. I swieci nam prosto w oczy.

      Usuń
    2. To może coś takiego na ciemne, mżawe, mruczne dni?
      http://www.boredpanda.com/fake-window-basement-led-lights/

      PS. Słońce Toskanii" już zapisane, dzięki ;) Teraz czekam na okazję do oglądnięcia.

      Usuń
    3. Wyglada naprawde jak prawdziwe okno, przynajmniej na zdjeciu. A okna wszak juz mam, wiec zostalo by tylko kupic lampki, wiec nawet taniej bedzie!
      Ale Ty sie niczego nie spodziewaj po tym filmie. No chyba ze mialam taiego dola, ze nie zauwazylam, ze cos w sobie ma ;)

      Usuń
    4. Dzięki temu akcentowi obśmiałam się jak dzika norka, bo wszystkiego mogłam się spodziewać, tylko nie tego ;)) (no i oczywiście hiszpańskiej inkwizycji).
      Niczego nie przeoczyłaś w tym filmie raczej ;) I dokładnie takiego słodko-ulepkowato-naiwno-głupawego gniota potrzebowałam :)

      Usuń
  12. Ja wytłumaczyłam sobie wszelką mokrą pogodę tak - jest ona ze wszech miar pożyteczna i potrzebna, albowiem czekam na kwiatki do focenia, więc suszę sobie wypraszam (bo mi kwiatki zwiędną).
    A co do poprawy nastroju, to polecam... mudry staroinduskie (mnie pomogły, a klapnięta byłam już ponad miarę). Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, ja wiem, potrzebna... tylko tutaj jakby troche za duzo jej jest. Moje kwiatki na balkonie potrzebuja w kazdym razie co roku stanowczo wiecej slonca, bo deszczu to maja wbród. Czasami przez 4 tygodnie nie trzeba wcale podlewac :)
      Ale sluchaj, naprawde robilas po 45 minut dziennie? Bo mnie wlasnie to kiedys skutecznie odstraszylo, ze tyle czasu trzeba codziennie. A ja nie mam.

      Usuń
    2. Ja też nie mam tyle czasu, ale wiele mudr można wykonać nawet z rękami w kieszeniach w czasie marszu lub postoju ;-) Ja wykonuję je (dopiero od niedawna!) przez parę, paręnaście minut dziennie - można robić z przerwami! Wychodzę z założenia, że skoro mudra ratująca życie działa natychmiastowo, to inne też powinny działać w miarę szybko. I chyba mogę to potwierdzić na własnym przykładzie - odnotowałam już co najmniej dwa pozytywne efekty - znaczną poprawę nastroju i... opanowanie drżenia rąk(!!). Liczę jeszcze (co najmniej!) na poprawę wzroku :-D

      Usuń
    3. Ja liczylam na to, ze bedzie mi sie latwiej oddychac (jak mam silny stres to mam problemy z oddychaniem) ale - pewnie wlasnie z powodu tego stresu - nie wykazalam sie wystarczajaca cierpliwoscia.
      Moze trzeba bylo zaczac od czegos na uspokojenie, tak mi teraz przyszlo do tego zakutego lba...

      Usuń
  13. Czy historia wojenna ma jakiś dramatyczny finał?
    Co do sposobów na życie, bierz przykład z Rosjan: pogoda tutaj jest taka, że u Niemców to Rosjanie mogą szukać słońca. Dlatego też już o 9 rano można spotkać ludzi z piwem i/lub wódką. Nigdy nie słyszałem, żeby narzekali na aurę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, cala trójka szczesliwie umarla ze starosci, Hitler nigdy nie odwazyl sie na atak.

      O 9 rano? Alez to calkiem jak u ns w PL! :)

      Usuń

Dawaj.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...