Kocur Herbert otworzył ostrożnie jedno, uzbrojone w wyostrzoną źrenicę oko, i spod przymkniętej powieki jął lustrować otoczenie. Odbywał bowiem właśnie słodką, rewitalizująca drzemkę na cieplutkim laptopie, kiedy coś lub ktoś dopuścił się skandalicznego czynu - ośmielił się musnąć czubek jego ogona i go z tej drzemki wyrwać!
A coś takiego (zarówno muskanie jak i wyrywanie) jest absolutnie niedopuszczalne i wymaga straszliwej, natychmiastowej zemsty przy użyciu kłów, pazurów, a nawet sikania we wrażą donicę z paprotką.
Ale najpierw należy oczywiście wroga niepostrzeżenie zidentyfikować.
Cóż jednak znaczy, kiedy po otwarciu oka i zapuszczeniu partyzanckiego żurawia w rzeczywistość, okazuje się że wszędzie dookoła, gdzie tylko nie spojrzysz, widzisz tęczę? Kotłujące się barwne chmury, mleczną mgłę poplamioną owocowymi sokami. Opalizujące fale we wszystkich kolorach... eee - no tęczy właśnie.A jak otworzysz drugie oko, to tej tęczy wydaje się być jeszcze dwa razy więcej...
Prawdopodobnie to znaczy, że jednak nadal śpisz i ci się śni, tak jak Herbertowi właśnie.
Tylko że on o tym nie wie.
Dlatego kotku jest nieswojo. Zagubiony. Zestrachany troszkę.
A im dłużej śpi, tym więcej tęczy wije się i faluje dookoła, że czubka ogona już nie widać!
Dobrze, że w łapach nadal trzyma suszonego dorsza, wykradzionego ze spiżarki jeszcze przed drzemką. W mglistej i niepewnej sytuacji życiowej, bardzo wszak potrzeba poczucia oparcia i stabilności - a porządnie wysuszony, sztywny jak drewniany kołek sztokfisz nadaje się do tego idealnie.
Bo trzeba przyznać, że Herbertowi już się niekiepsko kręci we łbie od tej falującej psychodeli, jakby kocia głowa zamieniła się w chomiczą karuzelę z hiperaktywnym gryzoniem w środku, albo w bęben pralki wysysający z ukochanej pluszowej kury ostatnie krople wody z Arielem w tempie 1400 obrotów na minutę.
To może kota skołować.
Chwyta więc pazurami twardą, mocną dłoń płetwę sztokfisza, żeby nie poczuć się całkowicie zagubionym w tych oparach kolorowego absurdu. Byle nie popaść w panikę! Byle do brzegu! Przecież nawet najgęstsza mgła musi się kiedyś w końcu rozwiać...
.................................................................
Kilka dni temu Borsuk, otwierając paczkę ciastek, mówi:
- Myślisz, że przetrwamy tą kolejną zimę? Bo ja myślę, że chyba nie...
Ta. I co ja mam powiedzieć? Jemu przynajmniej nigdy nie jest zimno, a ja oprócz degrengolady mam jeszcze kości wypełnione lodem, pękającą głowę (mózg jak zamarza, to zwiększa objętość i łeb pęka) wiecznie sztywny z zimna kark, a rano w łazience boję się ściągnąć piżamę. Rano w łazience jest 16 stopni i to fizycznie boli.
A na zewnątrz czeka zimna, mokra mgła i to nawet nie kolorowa, tylko szara.
Sztokfisz jest teraz towarem pierwszej potrzeby.
Moim sztokfiszem dobrej myśli są aktualnie cukierki "Küsschen" z Ferrero, bo znowu rzucili je w wersji z ciemną czekoladą. Już kiedyś raz były, ze 3 lata temu, i ja naiwna myślałam, że to tak już na zawsze. A one po miesiącu zniknęły. To teraz sobie zrobię zapasy, ha haaaa! Drugi raz się nie dam nabrać.
Drugim niezłomnym dorszem optymizmu i ukojenia w tej ponurej rzeczywistości są lody Magnum Intense (czekoladowe w ciemnej czekoladzie) które znienacka pojawiły się w niektórych sklepach 2 tygodnie temu. Do tej pory mogłam je jeść tylko na urlopie za granicą Rzeszy, bo nie było nam tu dane, były same mleczne ohydztwa.
Więc teraz sobie odbijam :D
Ze względu na niesprzyjające warunki zewnętrzne trzeba się do tej radosnej konsumpcji co prawda zawinąć w koc przy kaloryferze, i w pogotowiu mieć gorącą herbatę - ale warte to tego trudu, tak! Te lody to jest niebo, niebo na patyku.
Jakie balsamiczne dorsze otuchy chwytacie w czarnym morzu zwątpienia?
Czy w ogóle macie jeszcze siłę chwytać?!!!