Butelka coli. Ukryta w niekończących się labiryntach ustawionych ze skrzynek z wodą mineralną od tysięcy producentów. W sumie nie wiem po co w mieście, w którym wodę można bezpiecznie pić z kranu, ludziska decydują się na tachanie skrzynek butelkowanej - ale ich pieniądze, ich plecy, ich sprawa, co mi do tego. A patrząc na to, jak bardzo ostatnio rozbudował się producent wody mineralnej obok mojego zakładu pracy, można oszacować jak wielki hajs przytula się w tym biznesie.
Z ciekawostek przyuważonych podczas Odyseji przez labirynt: oranżada bananowa. Na sam widok tego kuriozum desperacko rzuciłam się do ucieczki, Borsuk znalazł mnie później na dziale win, schowaną pod regałem z zacnym Chardonnay, i namówił do wyjścia za pomącą wielu łagodnych, dobrych słów i słodkiej przekąski.
Naprawdę, ktoś kto decyduje się na oranżadę bananową jest jak saper: pomyli się tylko raz.
Ale dobra, cola jest, cała reszta jest, do kasy. Kolejki długie, ludzie odpowiednio do pory roku odziani w zimowe, grube kurtały i swetery, szalami okutani, a atmosfera gorąca. Na sklepie między chłodniami i lodówkami tak się tego nie czuło, ale teraz oj, ciepło.
No ale nic to, piętnaście minut i paru Kevinów później pani kasjerka kasuje nareszcie zakupy faceta przed nami, gościu 50+, i albo dobrze sytuowany albo te bardzo drogie i bardzo brzydkie ubranka (to zadziwiająco często idzie w parze) dostał od tego bezdomnego od Maybachów.
Już kasjerka skanuje ostatnie produkty faceta, my już mentalnie prawie jesteśmy w domu, już witamy się z dresikiem, kocykiem i kanapą, aż tu nagle wtem!!! Oko faceta, uzbrojone w wykwintny okular, wyłapuje że wyświetlacz kasy przy puszce jajec jesiotra pokazał cenę 5,99 € zamiast promocyjnych 5,85€. No i w tym momencie już wiemy że dupa, pozamiatane, przyjdzie nam nocować w supermarkecie dzisiaj. Bo w tym mieście takich rzeczy się nie popuszcza, nie ma zmiłuj. Tu obywatel będzie czekał przy kasie na tego należnego mu miedziaka aż reszta zakupów mu spleśnieje i zgnije, a kolana odmówią posłuszeństwa i rozsypią się w proch. Wtedy się położy i dalej będzie czekał. A rozumiecie, gościu wziął aż dwie puszki tych jajec, w końcu 14 centów zniżki to jak za darmo, trza brać jak dajo!
(A zaznaczam że takie pomyłki zdarzają się bardzo rzadko, kierownik sklepu prędzej by sobie dał rękę uciąć niż pozwolił na umyślne zafałszowanie w ten sposób cen)
No i się zaczęło. Facet powołuje się na gazetkę promocyjną, której jednak nie ma akurat przy kasie, trzeba wołać kierownika.
Kierownik przychodzi i oznajmia, że możliwe, ale trzeba zweryfikować.
Woła Frau Kruppke z gazetką.
Frau Kruppke przychodzi i oznajmia, że gazetki się skończyły.
Kierownik idzie na zaplecze sprawdzić cenę w komputerze.
Frau Kruppke strategicznie znika po angielsku.
Kolejkowicze zdejmują szaliki i rozpinają kurtki, otwierają dzieciom batoniki i paczki Haribo.
Wraca kierownik i oznajmia, że jajec jesiotra w promocji niestety nie ma w komputerze.
Razem z kasjerką wołają przez mikrofon Frau Kruppke, żeby sprawdziła cenę na półce.
Frau Kruppke wraca już po godzinie i potwierdza cenę promocyjną.
Kierownik idzie po ten mały, czarodziejski kluczyk od kasy.
Kolejkowicze ściągają kurtki i kładą na nich młodsze dzieci do drzemki.
Kierownik wraca już po dwóch dniach, bo musiał kluczyk wyłuskać z sejfu na magiczne zaklęcie, które zdradza mu Sfinks w nagrodę za rozwiązanie niezwykle skomplikowanej zagadki, a do Sfinksa prowadzi droga, której strzeże wielki zły smok, a smoka może pokonać tylko czarownica mieszkająca na zatrutym bagnie, a ona nie pracuje w weekendy!!!
No ale nic, utrudzony i uznojony kierownik ma w końcu ten kluczyk, wsadza go do kasy i razem z kasjerką coś tam zmieniają w sklepowym matrixie.
Czary mary hokus pokus, i są jesiotrowe jajca po 5,85€.
Klient dostaje klepaki do ręki, wszyscy w kolejce wiwatują, budzą maluchy i zwijają obozowiska uwite z kurtek i szalików, następnie budzą starsze dzieci i emerytów śpiących w kapuście, życie i taśma przy kasie toczą się dalej.
I najpierw to ja w myślach tysiąc razy zabijałam tego faceta na wiele wyszukanych sposobów, bo mimo że zarabiam znacznie poniżej średniej krajowej, tak znacznie że linia tej średniej wisi wysoooko nade mną jak kable elektryczne nad ziemnym żuczkiem gnojarkiem, to szczerze, w takiej sytuacji od razu olałabym sprawę i wzięła ten kawior za 5,99€ byleby móc już wyjść i zacząć weekend, a on z tym fancy płaszczykiem i zakupami za milion ściera się o 14 centów i psuje ludziom nerwy i kradnie wolny czas.
Ale potem mi się przypomniały komiksy o Sknerusie McKwaczu i jego siostrzeńcach, które mój brat czytał w dzieciństwie, i ten Sknerus mówil, że jak ktoś chce mieć pieniądze, to nie powinien ich wydawać. I dlatego on ma. Nie wiem czy to prawidłowe podejście, ale logiki nie sposób mu odmówic. No a tutaj przy tych jajcach rozchodziło się wszak o 28 centów, przebóg, toż to wincyj niż ćwierć Euro! Dodajmy do tego, że mieć ćwierć Euro a nie mieć ćwierć Euro to razem pół Euro, więc widzimy że:
a) zaczyna się poważna sytuacja
b) dlatego ja nigdy nie będę bogata
c) cierpliwość los nagradza piniondzem i jajcami
d) warto jednak kupić butelkę mineralnej żeby było co pić podczas koczowania przy kasie
Zapamiętajcie to sobie.
Na ilustracji: klienci ścigający atrakcyjne promocje.
.....................................................................
Co do ogrzewania i ciepłej wody na kwadracie: dobra i zła wiadomość.
Dobra: od czwartku wieczór znowu ciepło.
Zła: to całe ustrojstwo w piwnicy, co ta wodę grzeje i rozdziela, ciągnie na ostatnim dechu i musi być wymienione najpóźniej w lutym. W LUTYM.
Mam nadzieję że to nie potrwa znowu tydzień... Bo w środę, a więc po pięciu dniach bez ciepła, odważyłam się zmierzyć temperaturę w mieszkaniu i wyszło mi 12°C. A to nie jest dużo, nie.
.....................................................................