A zauważyłam to dlatego, że ostatnio z wielką brawurą i hukiem złamałam ten schemat, i zaczęłam na targu warzywnym tak kichać, ale to TAAAK KICHAĆ (bo mi zdradziecki wiatr napchał pyłu w nos dokładnie w momencie zakładania maski) że już myślałam oho, no to po mnie.
Już widziałam te wszystkie oczy zwrócone na mnie, już słyszałam te krzyki "na stos z nią!" "spalić!" "burn the witch!" Wyobraźnia błyskawicznie podsunęła zgniłe pomidory rzucane w me utuczone kwarantanną ciałko, zapach benzyny z kanisterka galopującego w mym kierunku sprzedawcy podrabianych zapalniczek Zippo, tureckiego handlarza nylonem i tiulem z metra biegnącego z furkoczącymi na wietrze belami na podpałkę...
No ale jakoś mi uszło. Na sucho i bezpomidorowo. Widać ludek już się uodpornił jednak trochę. Wzmocnił konstrukcję psychiczną.
(Albo trafiłam na samych niewierzących)
Tak czy owak, przejdźmy z reala do świata wyobraźni:
Dzisiaj pokażę wam może coś akrylowego.
(Tytuł roboczy "Voice of the forest")
Tadaaaam, akrylowy proces twórczy:
Najsampierw ciapu ciapu, jasności i ciemności.
Skałki, drzewka, zielenina naskalna:
Promienie słońca, dosyć nieudolne:
Pojawia się mieszkaniec kniei, ulotny duch puszczy
a la jeleń:
Wyrastają liście:
I jeszcze więcej liści i innej zieleniny:
Ostatnie szlify, zdziebełka i inne paprotki:
I tadaaaam, gotowe. Promienie słońca są totalnie porażkowe,
ale na swoją obronę powiem, że nigdy jeszcze nie malowałam promieni.
Za to jestem zadowolona bardzo z tego
niecodziennego okazu fauny :D
No i tak to. Niech moc będzie z wami, kryzys gospodarczy nie dotknie, a idioci schodzą wam z drogi i wpadają do rowu.
Buziaczki
~(*♥*)~