Co tam jakieś mistrzostwa w jakąś tam piłkę. Pfff. Faceci w dziwnych ubrankach (widziałam całych kanarkowożółtych, calutkich) biegają godzinami z lewa na prawo i zpowrotem, czasem się który przewróci, ale poza tym to się niewiele dzieje. A tymczasem prawdziwie emocjonujące - choć niszowe - wydarzenie sportowe odbyło się w zeszłym tygodniu w północnych Niemczech! No ale akurat telewizji nie było, bo woli pokazywać drepczące niemrawo wte i we wte za piłeczką stado kanarków. Ah, ten mainstream.
A był to wielki (choć krótki) i pełen wrażeń bieg przełajowy. Pot, łzy, struchlałe serca, rozgorączkowane czoła i palący ból mięśni!
Zawodników było co prawda tylko dwóch, ale nie stawiajmy na ilość, tylko na jakość:
Zawodnik numer 1 to Diabeł, który wychynąwszy po szychcie z kotłowni, postanowił udać się na przystanek autobusowy. Jak zwykle.
Zawodnik numer 2 to burza, która widząc Diabła, który wychynął z kotłowni, wychynęła momentalnie i złośliwie zza winkla i postanowiła stanąć do wyścigu.Kto pierwszy do przystanku.
Dystans - jakieś 10 minut krokiem najszybszym, jaki Diabeł jest aktualnie zdolny wykrzesać z kopyt. Oraz nie bardzo jest się gdzie schować po drodze.
Ruszyli.
Nie wiem jak burza, pewnie miała radochy po pachy, ale Diabłu, bez parasola i z niesprawną jeszcze całkowicie prawą racicą, do śmiechu nie było. No w każdym razie lecą.
Zawodnik numer 1 niby przodem, ale tylko o włos, burza siedzi mu na karku i smyra czarnymi mackami wyprztykniętymi z kosmatych chmur.
Ale daje do przodu, nie podda się przecież bez walki.
Idą łeb w łeb.
Diabeł nerwowowym, nieregularnym kłusem raciczek. Burza ciężkim, lecz dzikim galopem spiżowych kopyt, sunie ponuro, rozpościera się coraz szerzej, granatowociemniej, czarniej. Złowróżbnie bulgocze, pączkuje i pomrukuje głosem złym i paskudnym, i jest nasiąknieta deszczem do wypęku.Przez grube pokłady chmurzysk przesącza się jedynie słabe, sine światło. Diabelskie raciczki uderzają w panicznym staccato o całkowicie bezludny nagle chodnik, przy każdym kroku wylatują spod nich maleńkie, żółte iskierki. Zazwyczaj w dzień wcale nie są widoczne, ale teraz, w tym pociemniałym nagle świecie, wyglądają jak zimne ognie, które ktoś rzuca na ziemię jeden za drugim.
Stuk-stuk, psss-psss, ojoj-oj...
Drży diable serduszko, drży strwożone, niczym ptaszyna płocha...
Mniej więcej na półmetku dochodzą do długiej prostej, zawsze pełnej przeciągów i wichrów. Burza od razu wskakuje na odpowiedni powietrzny prąd i zaczyna wysuwać się na prowadzenie.
Rycząc tryjumfująco, otwiera wielgachną otchłań czarnej paszczy, najeżonej błyszczącymi, ostrymi zębami piorunów, wysuwa ku ziemi fioletowy jęzor skręcony z ciężkich chmur, usiłując złapać nim małego Diabła tam w dole, który popyla w zawrotnym tempie winniczka z rwą kulszową.
Przystanek (z zadaszeniem!) już w zasięgu wzroku, ale jednak to jeszcze kawałek, na którym wiele może się zdarzyć. Burza kłębi się i wrze z emocji, pewna już wygranej. W jej demonicznej gardzieli bez dna - koncert na światło, dźwięk i upiory, godny najgłębszych piekielnych czeluści. Scenografii, utrzymanej w odcieniach raczej nie kojarzących się z tęczą, też niewiele brakuje do inferna.
Przejście przez ulicę, bez świateł. Zawodnik numer 1 decyduje się walić przed siebie, wymuszając pierwszeństwo. Zawodnik numer 2, rechocząc perfidnie, przeskakuje z hukiem górą, przy czym gubi kilka kropel z jakiejś najbardziej spasionej chmury. Ze świata całkiem już znikają kolory, Diabła omiata zimny oddech burzy, owijają go jej wilgotne wapory. Włoski na rękach jeżą się od naelektryzowanego powietrza, między rogami przeskakują cieniutkie, powykrzywiane linie elektrycznych wyładowań...
Ostatnie 100 mterów.
Diabeł, mając przez oczami wizję półtoragodzinnej podróży w stanie kompletnie przemoczonym, pędzi ile fabryka dała, nie zważając już wcale na ból w pęcinie. Ostatkiem sił i prawie na jednej nodze dopada daszku przystanku. Meta! Wygrał o długość pyska! Zwycięstwo! W oczach migają mu gwiazdki z wysiłku, na czarnym niebie migają błyskawice. Burza wydaje z siebie dziki, rozwibrowany ryk wściekłości, od którego drży ziemia i niebiosa. Zdecydowanie zbiera w sobie całą swoją mroczną, apokaliptyczną złość, unosi ciężkie, ponurogranatowe fałdy mokrych chmur, żeby spaść na świat w dzikiej furii ostatecznego uderzenia, unicestwienia i absolutnej zagłady, i...
................
................
................
................
................
przechodzi obok.
_(°~°)_
No tak zlekceważona to się dawno nie czułam!!! Choć przyznaję, są tego i dobre (suche) strony. Tylko noga boli.
A skoro ta notka taka mokra i wodnista - to będzie dorszyk. Wszak rybek nigdy za wiele.
Oto dorsz w pietruszce, efektownie ułożony na sałatce z wodorostów, i podany na sposób tradycyjny, rustykalny, na drewnianej desce.
Alternatywnie - mniej rustykalnie, bardziej finezyjnie - może występować jako dorsz w petuniach.
I tutaj przepis krok po kroku:
Drobna korekta. To naprawde fajna sprawa, że z dechy można wszystko zmyć :)
W którymś momencie człowiek się pogrąża w radosnej twórczości i zapomina robić zdjęcia, no więc przechodzimy do efektu końcowego...
Na ścianie w przedpokoju, w towarzystwie kafli przywleczonych kiedyś z przecudnego sklepiku w Lizbonie, w którym to Borsuk JUŻ PO GODZINIE (!!!) stracił cierpliwość, wyrwał Diabłu z rąk wszystkie 3 kafle, które trzymał nie mogąc się zdecydować, który kupić, podbiegłszy do kasy uiścił, i wywlókł Diabła w miasto, żeby obejrzeć jeszcze coś oprócz tego sklepiku. Wywleczony Diabeł zawiesił się oczywiście po kilku krokach ponownie, na przepięknym muralu słusznych rozmiarów. I tak cyklicznie co paręset metrów, bo zaiste jest w Lizbonie sporo miejsc do zawieszania. Ale to już zupełnie inna historia.
Dorsz wygląda, jakby był bratem-ikrzakiem kafli...
OdpowiedzUsuńSerducho wali mi jak niewypedikiurowane pięty po podłodze! Tak się zestresowałam czytając! Ależ napięcie (wypedikiurowane tym razem...).
Brat-ikrzak :))) A wiesz, zauwazylam to dopiero po namalowaniu, szukajac miejsca do powieszenia. No i sie znalazlo idealne.
UsuńA serducho, uwierz mi, tez mi walilo!!! Wystarczyloby 5 sekund w deszczu tego kalibru, zeby byc mokrym, jak spod prysznica. I jedz tak potem czlowieku 1,5 h srodkami transportu masowego...
A taki dorsz - całe życie mokry!
UsuńAle diabel nie dorsz ;)
UsuńTrzeba było tego deszczu nałapać w buteleczkę-maryjkę z odkręcaną główką (do kupienia w Licheniu!), bo jeśli Diabeł się tej wody aż tak bał, to znaczy, że bardzo święcona!
UsuńI znowu biznes życia przeszedł Diabłu koło kopytka! ;-)
Kolezanka miala taka butelke :) Rózowa jak hello kitty :) Byla, ze tak powiem, boska, hy hy.
UsuńAle ten biznes to bym musiala na ojczystej ziemi rozkrecic, tutejsza ludnosc nie jest łasa na dewocjonalia. Tu sie biznes robi na kielbasie!
Też, też miałam! Butelkę znaczy się, z główką odkręcaną! Ale moja była turkusowa chyba.
UsuńRodzicielka podarowała, mówiła, że cudowne i na wszystko pomaga, a któregoś dnia na kaca jednak nie pomogło. Potem napełniłam kranówką, bo pusta się chybotała i stać nie chciała, a pasowała mi do dizajnu pokoju...
Ciekawe, na co komu ta kranówka potem pomogła ;)
Efekt placebo bywa zadziwiajacy, moze uleczylas jakies wieloletnie, upierdliwe bolączki. Zaoszczedzili na lekach!
Usuńpopyla w zawrotnym tempie winniczka z rwą kulszową - kocham ten opis :) a co do Lizbony, to chyba będę miała podobnie, czuję to w ciałku szarym :) a deska malowana rybia, piękna, piękna i dałabym Ci z piędziesiat takich desek do malowania, bo mnie Paddy zarzucił, ale to by było malowanie :* kiss ciepły i bajeczny
OdpowiedzUsuń:*
Mysle, ze w tym strachu i emocjach, powodowana darmowym doladowaniem adrenaliny, przegonilabym nawet winiczka, i to zdrowego! Ale nie bylo jak zmierzyc, bo wszyscy i wszystko bylo juz w jakiejs bezpiecznej kryjówce - tylko ja na trasie...
UsuńLizbone planujesz? :) Oj, zawiesisz sie nie raz! To piekne miasto, a do tego w stanie malowniczej ruiny. I koniecznie przejsc sie nalezy glównymi ulicami starego miasta w przedpoludnie w dzien roboczy - rozkladaja wtedy swoje kramiki czyscibuty, szewcy ekspresowi i inni tacy rzemieslnicy, a wszystko jest tak, jak bylo sto lat temu, narzedzia, ubranie, krzesla. W weekend ich nie ma. Przynajmniej tak bylo, jak ja bylam.
A Paddy zarzucil Cie takimi fajnymi deskami?!! Zazdraszczam bardzo!!! I co z nimi bedziesz robic?
On mnie ciągle zarzuca, to cedrami, orzechami, dębami, maluję, przecieram, próbuję bawić się w kolaże, co z tego wyjdzie zobaczymy... a o Lizbonie czytam i czytam, od dwóch lat, Paddy obiecuje, że w tym roku, to już na 100%, ale w minionym też tak mówił, później dopada go kontrakt i zdycham sobie w tych deskach, tzn pomiędzy deskami :* kisses Ty Diable szybszy od winniczka, ja jednak skrycie wierzę w Twoją prędkość pędziwiatra :*
Usuńoooo, jaaaacie, ale faaajnie :) (z tymi deskami)
UsuńMi sie tak trafilo, szwagierka w sklepie ze starociami znalazla tego troche, to mi kupila, kochana dusza! I sobie klece rózne rzeczy (comming soon) a teraz jedna zarybilam. Bardzo lubie deski, to niezmiernie wdzieczny material. Tylko trzec papierem sciernym nie lubie, a nieraz niestety trzeba. Czasem uda mi sie przekupic Borsuka (chyba musze rozwinac ta technike;)
:* tak tu zaglądam, bo może Diabeł w nowym wątku się rozpisze, a tu proszę, tkwimy w deskach :*
UsuńCzasu nie bylo, roboty tyle, urwanie widel!!! Ale w poniedzialek beda nowe... deski! ;)
Usuńwspaniale :) czekam sobie :)
UsuńSave the date, darling! :-)
UsuńKurczę, to znaczy -ja ślimaczę! Nigdy jeszcze na desce nie tentego, nie posurfowałam malarsko.
OdpowiedzUsuńBardzo, bardzo mnie cieszą te etapy malarskich szałów. Uwielbiam podglądać kuchnię kolegów.
Tez uwielbiam zagladac od kuchni ;)
UsuńA na desce jest fajnie, mozesz np. drapac farbe roznymi rzeczami, przecierac, a nawet bez problemu zmyc nieudany fragment. No i masz od razu gotowy obrazek do powieszenia,a przy tym krawedzie nie sa nudno proste jak w blejtramach, tylko krzywe, poszarpane, jakie tylko. Fajnie,fajnie :-)
Mnie również bardzo podobał się przepis na dorsza. Trochę szkoda, że zabrakło szczegółów na etapie radosnej twórczości (pewnie trwała najdłużej i była najbardziej emocjonująca)
OdpowiedzUsuńNo :-) To byl stanowczo najbardziej emocjonujacy etap!
UsuńAch, burze zawsze zachowują się niegodnie, nie można im ufać, wielokrotnie to przerabialam z wynikiem 1:0 dla tego wrednego potwora!
OdpowiedzUsuńDoszedł prześliczne ale jednakowoż submarine winna być yellow, absolutnie!
Za kazdym razem nie moze byc yellow - mam juz wszystkie mozliwe kolory :-)
UsuńMiały być oczywiście DORSZE!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam dorsza-krokodyla i uroczą różową łódź podwodną :)
OdpowiedzUsuńWspółczuję podróżowania przez 1,5 godziny tzw. środkami. To w dwie strony będzie 3 godziny? Jak już pracujesz w Niemczech, to lepiej tam zamieszkaj ;)
A, tak, rzeczywiscie, dobry pomysl! Ze tez mi to wczesniej nie przyszlo do glowy!:-)
UsuńNie wiem dlaczego, ale pomyślało mi się, że powinnaś spróbować pomalować kalosze! :-)
OdpowiedzUsuńha ha ;))) dlaczego nie - bylyby calkeim fajne kalosze w rybki i wodorosty, tematycznie idealnie!
UsuńO to to właśnie :-)
UsuńAle franca, no! Normalnie jak Ramsay, tchórz i kanalia.
OdpowiedzUsuń(Gra o Tron, żeby coś było w temacie rozgrywek, oglądali wczoraj?)
Aż człowiek ma ochotę pogonić taką burzę i ką kopnąć w chmurkę. Tylko skutek byłby wiadomy. Daleko lepiej, że kraina W Buraczkach lepiej przekuwa energię :D Znacznie lepiej ;)
W Grze o Tron zawiesilam sie gdzies po trzecim sezonie chyba i jakos nie wrócilam juz. Jakos mi juz bylo za duzo, bo ja niestety z potrójnie zakreconych intryg i innych knowan natury politycznej to niewiele kumam... Wszystko mi sie myli. I to sporo psulo cala akcje jednak. Ale bohaterowie byli w pytke. Naprawde z krwi i kosci.
UsuńPotem myslalam, zeby znowu poogladac, ale po dlugiej przerwie nie rozumialam juz w ogóle absolutnie nic, wiec nie bylo sensu. No i tak to.
A teraz sobie ogladam trzeci sezon Penny Dreadful, juz nie takie emocje jak w drugim, ale nadal zacne. Eva Green jako Vanessa Ives kradnie kazda scene, w której wystepuje.
A burza - zachowala sie niegodnie, co nie? Najpierw takie huki, a potem daje dyla, jak przychodzi co do czego. No jak Ramsay po prostu.
A widzisz, Bożena nie mogła jakoś łyknąć Penny Dreadful, wprawiając w tym w zdumienie ogólnie pojętą okolicę społeczną. A GoT to przez Stefana, bo jego to wciągłooooo i zassało. A że oni razem oglądajo, to co robić.
OdpowiedzUsuńBożenie się raczej marzy codzienna dawka Devious Maids, a tu trzeba czekać tydzień na każdy odcinek. Niegodziwość.
Ja tak nie umiem. Czekam az bedzie caly sezon (no, albo prawie caly) i wtedy wciagam tyle, ile sie dziennie zmiesci :)
UsuńZwariowalabym czekajac tydzien na kazdy odcinek...
Devious Maids tez ogladalam, tylko ta jedna leluja slodka idiotka Rosie mi troche przeszkadza, troche mam ochote ja zawsze kopnac w dupe, ale tacy panstwo Powell na przyklad, albo duet Genevieve & Zoila - no to jest wypas!
Bożena próbowała czekać na cały sezon. Ale jak znajduje przypadkiem pierwszy odcinek to koniec.
UsuńRosie jest straszna, (tu miał być spoiler, ale się Bożenka w palec ugryzła), takie przecukrzenie z przememłaniem, że wytrzymać ciężko :D
Oj, już nic Bożenka nie pisze, bo Ci sezon spali. Aż ją świerzbi. ;)
Gryz sie! Nie pisz!!! Sklej palce plastrami!
UsuńCzytam i oglądam, oglądam i czytam ale nie to, że tylko o biegu przełajowym i poczuciu zlekceważenia przez burzę, która przeszła obok (choć czytając miałam nadzieję, że tak właśnie uczyni)
OdpowiedzUsuńBardzo mi się tutaj podoba, świetne, pełne radosnej energii rysunki, spostrzeżenia i fantastyczne poczucie humoru. Ale faaaajnie:) Pozdrawiam serdecznie.
Sunrise, co za piekny nick! :))
UsuńDziekuje Ci bardzo za te mile slowa. Doszlam po prostu w pewnym momencie do wniosku, ze skoro zycie tak nam skapi kolorowych stron, to trzeba sobie je samemu wydziergac. Slowem, obrazkiem, czymkolwiek. I jak zaczelam, tak nie chce juz przestawac, bo to mi cudownie robi na psychike :)
Wpadaj tu czesto, poswiec mi troche i pogrzej!
Jak ten winniczek, tyle ze z otarta pieta, doczlapalam sie wreszcie zeby cos powiedziec i tylko jedno pozostalo... Sama niewiem co lepsze - klasycznie Dorsz w pietruszce czy awangardowo w petuniach...
OdpowiedzUsuńRpzumie mze dodatki do drewienej jeszcze nie teges? :( nie wie mczemu ale to juz trzecia z rzadu pasylka ktora mnie nerwowo przeczolguje rowny tydzien, czy z Wyspy czy z Planety Ojczystej no...
teges, teges, spójrz na maila! ♥ ♥ ♥
UsuńJuz zpowrotem na ziemiach Królowej Matki?
A dorsz to mi osobiscie podchodzi bardzo w petuniach. Submarine ladnie pasuje kolorystycznie do kwiatków. Jakbym nie robila tego zdjecia calkowicie na slepo (slonce w galy prosto) to by bylo ich wiecej. Pietruszka stala po innej stronie, to bylo latwiej.
Uff :) Czyli wiesz, Fader mial racje, bo jak go zapytalam o prognoze poczty docierania do Alemanii we wtorek to owiedzial ze powinno byc we srode... :D. Czyli tylko z Wyspy Krolowej Matki wszystko sie tak wlecze... moze to sabotaz pre-Brexitowy byl. ale juz milcze na ten temat bo nie wiem czy nasza Kolchozowa komunikacyjna polityka mi pozwala :D.
UsuńNo wlasnie niestety kolor petunii mi troche nie lezy stad waptliwosc bo tak to byloby zdecydowanie Tak dla petunii... :D
Ktos napisal powyzej, ze to dorszo-krokodyl, czylo dorszodyl, albo krokorsz ;)
oh, ja uwielbiam jasorózowe / jasnofioletowe kwiaty. Jak nigdy w zyciu nei ubralam nic rózowego, ani sprzetów domowych ani scian rózowych tez nie mam (i nie mysle, zeby to sie mialo zmienic), tak te kwiaty co roku sadze na balkonie. W polaczeniu z jasozielonymi liscmi dzialaja harmonizujaco na mój uklad nerwowy ;)
UsuńDorszodyl, tak, zdecydowanie!
Dorszodyl it is zatem :)
Usuńjadny fiolet przejdzie, ale prawde mowiac na poziomio lila-bzu sie zatrzymuje... pozniej jest mi trudno powstrzymac zgrzytanie zebami ;)
I zgrzytasz tak za kazdym razem jak widzisz moich buraczanych przyjaciol na banerku u gory? :-) Rany, jeszcze wystawisz mi rachunek za dentyste!!!
UsuńSpokojnie, w przypadkow buraczkow moj mozg robi natychmiastowa autokorekte i widze tylko buraczkowe buraczki z mniej lub bardzie pogodnymi mordkami ;)
UsuńNawet podarki w tyej barwie jeste mw stanie nabyc jak wiem ze ktos kocha, acz pozniej musze to czesto odreagowac... ;)
potem mRufa idzie pić ;))))
UsuńPo upieczeniu na urodziny kolezanki (bardzo dobrej) wedlug jej zyczenie rozowego ciasta, przkladanego rozowym kremem i dokorowanego na bialo-rozowo musialam reszte dnia spedzic w ciemnym pokoju, sluchajac bardzo glosno Rammsteina Du Hast... tak, ze tak... ;)Obecnie mam Roba Zombie na podoredziu w aucie po kazdej wizycie w sklepie z zabawkami ;)
Usuń"Po upieczeniu na urodziny kolezanki"
Usuńw tym momencie czytnie przerwala mi corka. Rozmawiamy, poszla. Czytal dalej:
"(bardzo dobrej)"
:))))))
To fajnie ze masz takie dobre kolezanki. Tylko nie upiecz wszystkich za szbko!
też lubię na deskach malować, zwłaszcza starych przekornikowanych i na meblach )))
OdpowiedzUsuńznaczy kawałkach mebli )) burzy się boję bardzo i zamiast biegać w zawodach, maratonie by mnie sparaliżowało na amen i bym zapuściła korzenie tam...i bym nie dobiegła do mety...buuu
OdpowiedzUsuńDeski fajne som, tak tak. A stare jeszcze fajniejsze, zgadzam sie, maja klimat i charakter.
UsuńA w tym biegu przelajowym to naprawde jak wychodzilam z pracy, to tej burzy nie widzialam, bylo super slonecznie, pieknie. Wyszlam z terenu firmy na ulice, patrze do tylu - a tam CZARNO. No i stanelam do wyscigu, bo szczerze mówiac nie chcialo mi sie wracac na zaklad i czekac nie wiadomo ile czasu. Ale nie myslalam ze bedzie skubana tak szybko walic do przodu. Nie docenilam przeciwnika ;)
Diable, jak Ty to ładnie robisz :))
OdpowiedzUsuń(Żeby było jasne, mam na myśli dorszodyla, of korsz, a nie uciekanie przed burzą ;)
Te lizbońskie kafle przepiękne - brawo Borsuk !!!
A co do piłki, mistrzostw i w ogóle, to powiem Ci, że stroje to jedno (do dziś nie wiem, czy doceniać węgierskiego bramkarza za antymainstrimowe posunięcie w temacie porciąt, czy też zapytać go, dlaczego zapomniał się przebrać?), ale fryzury... Fryzury, mój zacny Diable, to temat na pracę przynajmniej licencjacką ;) No i ten - jak dla mnie zagadkowy - fakt, że na większości piłkarskich łbów po dwóch godzinach popylania po boisku fryzura SIĘ TRZYMA! Zapomnij o spoconych kosmykach piłkarzy z lat minionych - teraz rządzi świeżość (?!), gładkość i chyba potężna ilość jakiegoś atomowego wzmacniacza, bo nawet po strzeleniu główką przedziałek im się nie wzburza!
To jest nieludzkie ;)
Dziekuje Ci bardzo kochane zeroerha :* Uciekanie faktycznie nie bardzo mi wychodzilo, jakby jakies jury mnie mialo oceniac to za styl dostalabym zero punktów, absolutne zero... ;)
UsuńMecze wczoraj akurat wyjatkowo "ogladalam" chcac nie chcac, bo tato jest "zu Besuch" i oglada :))) Wiec bramkarza widzialam, byl taki fajny, nie? Jakby przed chwila wlasnie z ogródka wrócil, gdzie sobie przy grillu z piwkiem siedzial.
Ty, ale z tymi fryzurami to masz racje, rzeczywiscie co drugi ma irokeza albo zaczeske w tyl - i to sie trzyma!
No to miałaś "szczęście" oglądnąć (jak dla mnie) najładniejszy meczyk do tej pory :)
UsuńJak go pierwszy raz zobaczyłam, tego bramkarza, to pomyślałam, że ktoś z obsługi przyszedł piłkę oddać ;)
A dziś to już przegięli - dwadzieścia minut w deszczu i tylko jednemu grzywka troszku oklapła ;)
Oj, fryzjer poniesie ostre konsekwencje...
Usuń;D
UsuńI ja znowu w nadrabianiu zaległości...
OdpowiedzUsuńOjaciekręcę jak Ty tę deskę wyobracałaś! A najbardziej podziwiam cierpliwość do benedyktyńskiej obróbki rybiej łuski!
No i taki Borsuk to skarb! Nie, że szurnął trzema kaflami, lecz uiścił za wszystkie przed wywleczeniem Cię ze sklepu!
Diable, czy rozważałaś może taką możliwość, choćby czysto hipotetycznie, żeby tę obolałą racicę jakiemuś konowałowi pokazać. Z bliska.
Jeśli konował widział i wzrok jego nie pomógł, to zapewne jest gdzieś tam jakiś kumaty weterynarz... Spróbuj.
Weterynarzy boję się mniej niż lekarzy, albowiem wiedzę maja rozleglejszą ze względu na szerokie spektrum pacjentów i chętnie korzystają z ekstraordynaryjnej możliwości rozmowy z chorym :) Gdy byłam z weterynarzami po sąsiedzku, to się u nich leczyłam z dobrym skutkiem :D
A to fakt, rybia luska to doskonale cwiczenie na cierpliwosc :)
UsuńRacice natomiast lekarz widzial, dal zastrzyk po którym zeszlo rozlegle zapalenie - i dopiero teraz naderwane sciegno ma szanse sie zrosnac. Wiec wiesz. Wszystko OK, tylko czasu trzeba. Mam nadzieje przynajmniej taka.
Ale to z weterynarzem to dobre jest :)))
A wiecie, ze na wyspie GP - lekarz bardzo ogolny zwierzaka tknac leczniczo nie moze, a weteryniarz czlowiek jak najbardziej? wlasnei z tego powodu co Pies wew swetrze mowi... Kolega Szkot mnie objasnil i bylam ciezko zaskoczona, bo zaczelo sie od zartu gdy moja przyjaciolka medycznej inklinacji (Ojczystej) proponowala, ze mnei zaprowadzi do swojej homeopatki-weterynarza, na co ja sie obruszylam, ze jeszcze chyba tak ze mna zle nie jest zeby mnei do Weta prowadzac. a tu prosze... moze i lepiej by bylo isc do tego weta niz do mojego Wyspowego GP... ;)
UsuńNo dajecie mi obie powaznie do myslenia...
Usuń:-)