poniedziałek, 3 grudnia 2018

Ówaga, oszczeżenie! Aczkolwiek chyba po czasie.

Na bloga były cztery wejścia ze ścieżki "improwizacja bitwy w Krajantach".
Czy ja o czymś nie wiem? Jak mnie nie było, to urzadziliście tu bitwę? Halo, jest tu ktoś z Krajantów?! Znaczy generalnie to nie mam nic przeciwko, buraków nie rozkopaliście, nawet nać nie połamana, wszystko stoi jak stało - tylko tak z ciekawości pytam. 

Oraz takie zapytanie z pogranicza masarstwa i taksydermii nastąpiło: "kiszka na kiełbase musi byc odwrucona czy ni jak lepiej"
I przypuszczam że wiem, do krótego posta google skierowało tego poszukującego: do kiszki z jamniczka! Haaa! Tak zwany element niespodzianki tu nastąpił dla poszukującego. 

Z kulinariów to jeszcze "kalafior przebranie" - płakałam bardzo, ze wzruszenia. Serio, chciałabym to przebranie zobaczyc, jako widz przedszkolnych i wczesnoszkolnych sztuk zawsze najbardziej lubilam dzieci przebrane za drzewa, pagórki i tym podobne nieruchomości. 

Ktoś szukał tu też pomocy w temacie "złe duchy i ich wpływy na zdrowie" - no, można zepchnąć kaca i reumatyzm na złe duchy, czemu nie - oraz - UWAGA, UWAGA, DOCHODZIMY DO CLOU TEGO POSTA - "wpaszdzierniku przydzie planetax" !!! 
Buaaa! Ludziska, uciekajta, chowajta bydło do komórki, dzieciaki do wersalki! Planetax przydzie! Wpaszdzierniku!!! 
Dobrze że juz grudzień w takim razie. To chyba już przyszoł, i poszoł se w pierony, nie? Kimkolwiek jest.

................................

A wiecie co ja w piątek zrobiłam? Wróciłam z pracy do domu, zdjęłam w przedpokoju kurtkę-czapkę-szalik-buty, poszłam do sypialni i przebrałam się w domowy dresik, po czym... wróciłam do przedpokoju i ubrałam kurtkę-czapkę z zamiarem wyjścia z domu i pójścia do pracy!!! 
No przecież to jest straszne!!! Uważam to bardzo smutny incydent w moim życiu, serio. 
Bo pokazuje boleśnie, że moje życie składa się praktycznie tylko z pracy, a poza tym niewiele się dzieje. Dom to taka chwila przerwy od roboty - co daje nam następujący schemat:
1. Rano wychodzę z sypialni, idę do pracy
2. Wieczorem wracam z pracy, wchodzę do sypialni
3. Śpię.
I teraz znów punkt 1. i tak w kółko. Więc mój umysł postanowił że punkt 3. jest tu całkowicie zbędny - i nie sposób mu odmówic logiki w sumie, niestety. Jednakowoż biologia domaga się swoich praw, punkt 3 jest nie do ominięcia, więc może w następny piątek po prostu dam sobie spokój z powrotem do domu i będę nocować pod biurkiem. 
Ehhh...

I nie wiem czy to przez to przykre wydarzenie, czy przez aurę ogólnie (a może przez wszystko na raz), ale cały weekend był do doopy. Oboje taplaliśmy się w jakimś marazmie takim, w stetryczałych wspominkach że: kieeedys, łooo, kiedyś to było lepiej! I że: jaki to ma sens wszystko w ogóle, i niezwykle obrazowo opisywaliśmy sobie nawzajem, jakimi to wrakami już jesteśmy. 
Łojezusicku, straszny to był weekend. Straszny. Takie katharsis ale bez finału, bo oczyszczona to się nie czuję niestety. 

Zaczęłam sobie podglądać "Friends" od początku, no bo to taki jakby powrót do przeszłości, nostalgia itd, no i z jednej strony było zabawnie momentami, ale momentami też smutno dosyć, że o rany, tak było i już nigdy nie będzie. Co jest całkiem normalne, wiem, ale jednak przytłacza. 
Jedynym pozytywnym punktem jest to, ze wtedy na przełomie wieków po angielsku umiałam może ze 100 słów (nie miałam w żadnej szkole angielskiego), i to umiałam je tylko dzięki Björk, której teksty z bookletów CD tłumaczyłam sobie z analogowym słownikiem w ręce i zapisywałam w zeszycie, dzielnie walcząc z idiomami - a teraz moge oglądać w oryginale i rozumiem. Oni tam bardzo wyraźnie mówią, więc to idealny serial do nauki języka.
I z tego jestem dumna, a co. Bo to jedna z bardzo niewielu rzeczy, które osiągnęłam w życiu. Jest to nadal poziom Neandertalczyka w stadzie Homo sapiensów - ale jednak już gałąź wyżej od pawiana, prawda.

Aha, aha, a najzabawniejsze - albo może "najmelancholniejsze" w sumie - to było jak włączyłam pierwszy odcinek i ze zdziwieniem wielkim myślę "Łaał, to na początku inna aktorka grała Rachel? Nie Jennifer Aniston?!" No i po 10 minutach dopiero zajarzyłam, ze ta inna to właśnie Aniston.

No i tak to. To komuś jeszcze po wilczku może? Powyjemy?













I tu taki mono-chromo jeszcze, aczkolwiek lico rumiane (od mrozu pewnie)




75 komentarzy:

  1. Ta bitwa brzmi ciekawie. Wiesz kto się tam bił? I o co? W razie czego zastrzegam, że nie ja.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A nie wiem o co, ale jak wynika z linku podanego nizej przez Alis: Uroczystości patriotyczne i widowisko, upamiętniające sławetną szarżę 18 Pułku Ułanów Pomorskich pod Krojantami.
      No, takze ten. Slawetna, moze i slawetna, militaria to nigdy nie byl mój konik. Ale jestes usprawiedliwiona, jakos nie pasujesz mi do 18 Pułku Ułanów Pomorskich :)))

      Usuń
    2. Lis na koniu to bardziej do cyrku niż do ułanów...

      Usuń
    3. Ale jaka piekna przyjazn :) Film mozna by nakrecic!

      Usuń
    4. ojtamojtam, jak mogla byc mRufa na koniu (acz glównie to jednak pod https://piszmowilibedziefajnie.blogspot.com/2015/06/jak-to-mrufa-konna-jechala-czyli-raz-na.html) to moze byc i lis ;)

      Usuń
    5. Pamietam :)))) Wiesz co, Ty to masz odwage jak ztad do Koluszek, serio!
      A kon zwierze glupie czy nie glupie to nie wiem, ale na pewno baaardzo cierpliwe.

      Usuń
  2. Chyba każdy od czasu do czasu czuje się jak bohater filmu Dzień Świstaka

    Ja chcę rybkę

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moze powiem tak: od czasu do czasu sie NIE CZUJE jak bohater Dnia Swistaka. Na urlopie konkretnie :)

      Rybke co wyje do ksiezyca? A czemu nie, moze i rybka bedzie!

      Usuń
    2. Sobie coś muszę kupić na ryżowe urodziny w marcu😉

      Usuń
    3. Nie wiem dlaczego ryzowe, ale przypuszczam ze nie z powodu planowanego menu? Chociaz jak sie tak zastanowic: wino ryzowe jest. Wódka jest. Mleko jest. Maka na ciastki jest. Kluchy sa. Sam ryz jako ryz jest. Zupe tez sie da zrobic. Kotleciki. Salatke.
      No w sumie mozliwa taka ryzowa impreza :D

      Usuń
  3. Ja Ci powiem, że dobrze mieć partnera dużo młodszego- o czym on nie wie, że taki dużo młodszy. I wtedy sobie nie mam jak powspominać, bo się boję, że się wyda, że ja pogrzeb marszałka Tito oglądałam w telewizji na żywo, a nie poprzez łożysko:p
    A kalafiory w sezonie to ja przebieram- rączkami celem znalezienia robali.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale na co wtedy narzekac? ;)
      No i trzeba podchody prowadzic, dowód osobisty tudziez inne dokumenta skrzetnie przed oczymi wybranka chowac...

      Robale? To sa jeszcze robale? Ja tylko w grzybach spotykam.

      Usuń
    2. SĄ ROBALE.
      A nie lubisz takiej erotycznej zabawy w chowanie paszportu? Ja uwielbiam;)))

      Usuń
    3. Pochlebiasz mi, bo to zaklada, ze myslisz, ze pamietalabym pózniej GDZIE go schowalam :D

      Usuń
    4. Ah, no i musialabym sobie gdzies zapisac ten mój fikcyjny wiek, bo skoro nigdy nie jestem pewna ile dokladnie mam lat naprawde - to w fikcji pogubilabym sie juz doszczetnie...
      (zawsze plus minus 1 w kazda strone mi sie myli, czyli w danym momencie mam np. lat 42, 43 albo 44 i dopiero musze policzyc od daty urodzenia. Która na szczescie pamietam)

      Usuń
  4. prawdodpodobnie chodzi o tą inscenizację:
    https://odkryjpomorze.pl/pokaz_obiekt-1850-Szarza_pod_Krojantami_2018.html

    najwieksze w Polsce takie widowisko, więc cieszyć się, że linki prowadzą do dziabła....
    :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O rany, juz wyobrazam sobie to biedne, buraczane poletko pod kopytami tych wszystkich koni...

      Usuń
  5. Nareszcie grudzien! W koncu dobrnelismy do grudnia, wiec teraz to juz bedzie z gorki … aby do wiosny!
    Z ta praca , to Cie rozumiem jak malo kto. Z takiej niewoli wyrwalam sie wiele lat temu, kiedy doszlam do takiego samego punktu.
    Pracowalam podobnie jak Ty, pobudka rano o 7.00 – i do pracy, w pracy do 19-tej, 20-tej codziennie, stres i odpowiedzialnosc taka , ze rece mi drzaly i serce klekotalo non stop, z pracy do domu – najpierw na podloge sie kladlam, zeby kregoslup odpuscil, potem na pysk spac, i rano znowu do pracy.
    Zycia zadnego, dziecko u babci, widywane tylko w wikendy, ale pracowac bylo trzeba, bo bylam zdana na siebie.
    I tak pewnego pieknego czerwcowego wieczora w zachodzacym sloncu wrocilam do domu – i ze zmeczenia padlam na pysk w ubraniu na lozko od razu.
    Obudzilam sie, bo cos mnie dziwnego tknelo. Spojrzalam na zegarek – Boze dziewiata!!! Zaspalam do pracy! Spalam ponad 12 godzin!
    Pedem do lazienki, przemylam tylko oczy i tak jak stalam, runelam do samochodu. Dojechalam do firmy kolo 9.30 – rozgladam sie po parkingu z przerazeniem, a tu prawie nikogo nie ma. O! jacys ludzie wychodza , lece do nich, widze, ze to nasi wizytujacy Holendrzy, wiec mowie glosno :
    Good morning , good morning ! oni spojrzeli na mnie troche dziwnie, ale lece dalej, przerazona, co sie dzieje, gdzie wszyscy poszli , co sie stalo ???
    W biurze tez jakos pustawo, ale widze, ze jest Reiner , ktory mowi po polsku :
    lece do niego i krzycze , Reiner, Reiner, co sie stalo, czemu tak pusto, gdzie wszyscy sa, gdzie oni poszli, no gdzie?? Co sie stalo???
    Reiner patrzy na mnie z przerazeniem, a oczy mu sie robia wielkie jak zlotowki i zaczyna sie jakac :
    Nnnno, jjjak to dzie? Dddo dddomu, do domu wszystkie poszly…
    Ja na to jeszcze glosniej : ale jak to do domu ? Jak to do domu? Przeciez jest dopiero po 9-tej ??? Zwolnili sie ?
    Na to Reiner zastygl jeszcze bardziej i stanowczo wydukal:
    Nno wlasnie, po dziatej, ja tez zaraz musze bede isc, ja musze bo zona czeka !
    Na to cos mi w koncu zaczelo switac – padlam na krzeslo obok i tylko zapytalam, Reiner powiedz mi, prosze cie, powiedz mi , jaki mamy dzisiaj dzien, no prosze powiedz mi!
    - Czczczartek, dzisiaj jest czartek – ale ja juz napawde musze isc , no to czesc ! - po czym Reiner pozegnal sie i dal normalnie dyla.
    A ja zostalam tam , siedzac przy biurku i patrzac na zachodzace czerwcowe slonce… To bylo to samo slonce, ktore widzialam ze dwie godziny temu jak zasnelam. Tyle, ze bylam tak zmeczona i tak zakrecona, ze ja juz nie odroznialam dnia od nocy ! Firma doprowadzila mnie do stanu krancowego wyczerpania. I to byl moment przelomowy w moim zyciu. Siedzialam tam i wylam ze smiechu przypominajac sobie wyraz twarzy tych Holendrow i biednego Reinera , wylam jak pies, dostalam normalnie histerii . Wtedy cos peklo i podjelam decyzje, klamka zapadla. I wtedy znalazlam sie w Anglii.



    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O rany Katty, to jest przerazajace... Jak dobrze ze sie z tego wyrwalas! Cos takiego prowadzi prosto do grobu przeciez!

      Ja takich nerwów na szczescie nie mam, to jest tylko brak innych wydarzen w zyciu chyba. Zero znajomych, zero wyjsc - bo restauracje i bary nas nie kreca, kino zeszlo na psy (w sensie na seansie czuje sie, jakby pozostale miejsca zajmowalo stado psów, WIECZNIE GLODNYCH psów, z nieskonczonymi zapasami coli i zarcia) itd.
      I tak to praca zajmuje 95% zycia (pobudka o 4.50, powrót o 17). Oczywiscie sa okresy, gdzie z nerwów zjadam dlugopisy, ale to nie jest caly czas. Borsuk ma bardzo duzo nerwów w robocie, ostatnio cos za bardzo zaczyna go to zjadac, co mi sie nie podoba wcale-wcale.

      A mi sie raz zdarzylo mi sie przyjsc do pracy w dzien wolny, swiateczny - bardzo sie zdziwilam, ze brama zamknieta :) A sie nameczylam - wtedy mialam spore problemy z ta noga akurat, ze bardzo powoli chodzilam, i do tego padal deszcz. No i sie doczlapalam w trudzie, deszczu i znoju do tej bramy - a ona nic.
      Ehhh... dokad zmierza ten swiat ... ;)

      Usuń
    2. Zmierza do punktu gdzie musi coś pęknąć. I wtedy albo sznur albo zmieniam wszystko, zawsze na lepsze. Mnie firma oszczędziła dojścia do punktu, wylali mnie wcześniej niż zdążyłam się zorientować. I chwała im za to!

      Usuń
    3. Ano chwala, bardzo dobrze!
      Jak sobie pomysle, ze w Japonii po dojsciu do tego punktu popelnia sie samobójstwo (no, jest to jedna z opcji, ale dosc popularna) to mnie az ciary przechodza. Brrr.

      Usuń
    4. Każda firma farmaceutyczna ma hasło marketingowe. Polpharma np." Ludzie pomagają ludziom". W mojej byłej mówiliśmy:" Ludzie ludziom zgotowali ten los".

      Usuń
    5. Diable, no to ja Ciebie pociesze, ze Ty mnie pocieszylas, ze nie tylko my tak zyjemy na tej emigracji. Znajomi sa w formie szczatkowej,
      i ciezko sie spotkac, bo kazdy pracuje inaczej , albo nam sie nie chce, po pubach nie chodzimy, do kina rzadko , bo po co siedziec i sluchac mlaskajacych i szeleszcacych
      swin obok – a potem wychodzac mozna sie posliznac na smieciach, ktore ta trzoda rzuca pod nogi , pogoda straszna, wyje, leje, pizdzi i ciemno jak w grobie – i po pracy spedzamy czas w fotelach przez telewizorem , z rzadka robiac wypady po jakis shopping , bo cos trzeba jesc.
      Jedynie w pracy spokoj, ale tez ida zmiany.
      O! Bylam na Christmas Concert w zabytkowym kosciele –
      orkiestra deta byla super ! Puzony i bebny walily jak armaty – to mnie troche postawilo na nogi.:))

      Usuń
    6. Repo, ja mojej dalam motto "More or less - one big mess" bo kazdy snuje swój plan, skutkiem czego jest ich milion, i zadnego zrealizowac nie mozna.

      Usuń
    7. Katty, ja bym i w moim rodzinnym miescie raczej zajomych nie miala, bo po pierwsze ja dzik jestem, a po drugie wszyscy wyjechali :] doslownie wszyscy.
      Mi do zycia sa potrzebne podróze, przyroda, slonce. Ludzie mniej. (a jak juz gdzies jedziemy, to najlepiej zeby w ogóle ich nie bylo) Zdziklam strasznie przez ostatnie 20 lat ;)

      Twoje zmiany w pracy moze wyjda na dobre?

      Usuń
  6. "wpaszdzierniku przydzie planetax"...zabiło mnie :-D
    Przyszło, poszło, ale nadal straszy!
    Ale ja się podzielę mądrością jaką sama boleśnie odkryłam: to nie firma winna, że ja jak durna nasuwam, to ja sama sobie to robię :-) Taka prawda.
    Kiedy moja koleżanka zaczęła oglądać Friends po raz fafnasty, okazało się, że obudziła się pół roku później w depresji, w rozmiarze 20 kg plus. Trzeba ostrożnie z tym serialem :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Iiii, tam... Ja oglądam raz do roku "Przyjaciół", właśnie skończyłam tegoroczny cykl:))) Czuję się świetnie i listopad minął mi nie wiadomo kiedy, a jakby co, to w zanadrzu mam jeszcze "Jak poznałem waszą matkę" i "Co ludzie powiedzą";)) Trzeba sobie życie umilać, ot, co! Kiedyś (przez większą część mojego 44 - letniego życia) potrafiłam się wkręcać w niezłe bagienko depresyjno - nerwicowe. Trzeba było poważnej tragedii rodzinnej, żeby otrzeźwieć.
      I nawet na pracę nie mam co narzekać. Kiedyś było inaczej, ale dziś dziękuję za nią. Zmieniłam się.

      Usuń
    2. O! przypomniałaś mi o Hiacyncie :-)To bardzo dobry pomysł na luty, luty potrafi dokuczyć. Na razie wkręciłam się w The Kominsky Method, polecam, rewelacyjny. Bagienko znam, pławiłam się, ale jusz nie :-)

      Usuń
    3. +20 kilo, o rany, mam nadzieję że mnie to ominie :) Z tym zasuwaniem to masz świętą rację, albo trzeba zmienić firmę, albo swoje nastawienie, inaczej wpada się w bagno.

      Usuń
    4. Sunsette, co roku?! Wszystkie sezony?! Wooow :D Nie masz jeszcze dość?
      Hiacynte przerobilam raz od początku do końca a drugi raz na wyrywki, uwielbiam ją i Ryszarda. Człowiek w żelaznej masce ;)))

      Usuń
  7. wpaszdzierniku??? Noalepocopisacpoprawnieskorogoogleitakwielepiej

    OdpowiedzUsuń
  8. Wow... ciekawe, ciekawa. Ta bitwa, tak apokalipsa...
    Nie ma co smęcić nad przeszłością, szkoda czasu, nie wróci. Friendsi zajebiści, Joe wymiata debilizmem na skalę międzygalaktyczną.
    Ja się za rosyjski zabrałam dla fanu:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Baza z przeszlosci jest, to czemu nie, bardzo ladny jezyk.
      No, Joe jest unikalny, nie ma co :))) Ale przynajmniej smieszny, bo np. Rossa to mam ochote za kazdym razem zabic, jak sie tylko odezwie. Nie wytrzymalabym z takim czlowiekiem pieciu minut!

      Usuń
    2. Ja bym nie wyrobiła w ogóle z Tą rodzinką, no może ojciec jest normalny. Ale matka... dramat, Monika dramat i to nieznośny, a Ross. Jęczydupa z nadmiernym ego. oni wszyscy są na swój sposób nie do wytrzymania w pojedynkę, ale jako grupa, fajnie się ich oglądało.
      A co do rosyjskiego, nie mam żadnych podstaw, mnie od zerówki uczono nieporadnie angielskiego.

      Usuń
    3. O, to masz jezykowo tak samo jak ja, tylko na odwrót!

      Ja bym chyba jeszcze mogla wytrzymac z Phoebe. Choc pewnie tez nie za dlugo. Mamy (niestety) sporo wspólnego. Z tym ze ja na szczescie nie spiewam :]

      Usuń
  9. Och, Diable, dobrze ze jesteś. Umarłabym ze strachu na tej mojej obczyżnie. Bez Cię. Ta Holendrownia to jest taka poukładana, że człowiekowi polskiemu to się dusi czasem. Ja tam nie narzekam, bo lubię miec poukładane, (bo "eklerka" co raz większa i należy to jakoś ogarnąć jak się jest wiekowym prawie), ale oni nie mają poczucia humoru. Albo mają inne. Nie łapią mojej interpretacji archanioła Michaela, albo dowcipu o żabie i czołgu. A angielski do niderlandzkiego to pikuś. T.z.n... ja nie mam nic wspólnego z angielskim, żeby nie było, ze jestem jakaś poliglotka.... Ale ten niderlandzki... ech...
    Dlatego skupiam się aktualnie na budowie jamnika. Fascynujące.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niemiecki tez latwy nie byl, no. Francuski tez... Pamietam ze z francuskiego kulam i kulam i zawsze mialam 4-5 ale i 3 wpadlo czasem - a np. wloskiego nie uczylam sie wcale, po prostu nic, niente - i zawsze mialam 3-4. Bo wloski jechal na tym samym gramatycznym silniku co francuski, a wymowa i pisownia o niebo latwiejsze, wiec samo wchodzilo do glowy.
      Tylko szkoda, ze sie tak wszystko zapomina... Jakby jezyki zostawaly w glowie, to teraz mówilabym (lacznie z polskim) szescioma :D Ha!

      Z tym poukladaniem to Cie rozumiem, slowianska dusza jednak potrzebuje szerszego marginesu. Poczucie humoru w kazdym kraju jest inne, jakos jestem w stanie to zrozumiec, w koncu inna mentalnosc i historia. Ale nie sposób sie w tym odnalezc - tutaj ludzi smiesza rzeczy, które nas smieszyly w podstawówce, takie bardzo hmmm... prostolinijne, tak to grzecznie ujmijmy :)

      Obejrzyj oprócz jamniczka to o wynalazkach biurowych
      https://ninateka.pl/film/film-o-sztuce-biurowej-julian-antonisz
      :)

      Usuń
  10. Diable kochany,
    opisywane przez Ciebie wydarzenia są udziałem wielu - zbyt wielu ludzi! Dlatego niektórzy decydują się iść do lekarza, takiego od głowy, zanim zwariują doszczętnie i będzie im naprawdę potrzebny. Moja koleżanka pękła i jak ją lekarka zobaczyła, to zanim Aśka w ogóle zaczęła mówić (najpierw ryknęła nieopanowanym płaczem), to już lekarka wypisała jej zwolnienie na trzy miesiące i wyznaczyła wizyty u terapeuty. Kolega Zbysiu, jak rzucił toksyczną robotę to trzy lata dochodził do siebie i też bez terapii się nie obyło.
    Diable, stań na rogach i znajdź alternatywę, bo alternatywa być musi!
    Ściskam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Racje masz na 100%, ale u mnie to nie jest spowodowane stresem w pracy - no, zdarzaja sie momenty, jasne, ale to wszedzie tak jest - tylko tym, ze poza praca nic sie nie dzieje. Znaczy nic pozytywnego, bo negatywów to oho hooo, na bazarku niedlugo moge zaczac sprzedawac, na kilogramy.
      Ja potrzebuje do zycia natury, lasu, gór, morza, widoku po horyzont od czasu do czasu - no a w tym roku bylo tego bardzo-malo-prawie-nic.
      No i jak dodamy jedno do drugiego (te negatywy do braku lasu) to wynikiem jest marazm i duchowa mizeria...
      Ehh. Byle do lata.

      Usuń
  11. Ten planetax to jak gripex, apap czy inny pap. W paździerzniku łatwo o przeziębień. Natomiast zorza na rysunku bardzo piękna i tego się trzymajmy. Fgrudniu!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha! Moze lek na niekorzystny uklad planet? Czuje lukratywny biznes! Terminator Golabek móglby sprzedawac sfincom, mysle ze by - nomen omen - lyknely. Tylko potrzeba kapitalu na start, no i nowej, ladnej rakiety. I logo. (duze i na srodku)
      (jak wygram w totolotka to poprosze o kontakt do TG, dobra?)

      (wlasnie tych zórz sie trzymam, tak, tak)

      Usuń
  12. dawno nie zagladalam w moje statystyki. nic tak ekscytujacego, ale na przyklad mam "mojzesz.poza pustynie", "uklad w gwarze kicicowskiej" i "mlodzian starogrecki". Nie mam odwagi spekulowac ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kto wie, moze brak polskich znaków + Twoje jedyne w swoim rodzaju literówki (te zamierzone i niezamierzone) upodabniaja Twoje teksty do gwary kicicowskiej :)))

      Usuń
  13. najbardziej wydajne korpo w Japonii to już mają takich pracowników co z oszczędności czasu sypiają w pracy. W sumie czy oni w ogóle mają domy to nie wiem. Może wynajmują w pracy pokój ?? a może nawet pracodawca od nich opłaty za to nie bierze ??? hmmm. Lepiej żebyś nie doszła do tego etapu. U mnie w okresie zimowym jest podobnie. Wychodzę do pracy o 6.00 i zachodzę do niej a nadal jest ciemno. Wychodzę o 15.00 a o 15.30 jak jestem w połowie drogi do domu też jest już ciemno. Nic tylko się położyć i spać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem ze mozna w Japonii wynajac kapsule sypialna w takim specjalnym "hotelu" z kapsulami, jak nie oplaca sie jechac do domu na noc z pracy. Takie pietrowo ulozone trumienki ze swiatelkiem w srodku. Ponoc bardzo popularne.
      A jeden typ od nas z pracy poprzednio pracowal dla niemieckiego odzialu duzej japonskiej firmy i opowiadal, ze wielu pracowników z japonskiej firmy-matki mialo w pracy maty do spania, zeby w srodku dziesieciogodzinnego dnia pracy walnac sie na godzinke spac.
      Masakra.

      Usuń
    2. Japończycy są niewysocy, to się zmieszczą pod biurkiem w openspace, ale co mają zrobić tacy np. Holendrzy? Jeden leżący na macie Holender zablokuje cały przedsionek przy windzie ;-)

      Usuń
    3. Nie nie nie, Holendrów odsylamy do magazynu i tam wózkiem widlowym ukladamy ich na górnych pólkach, zeby nie zawadzali. Winda to jedno, ale jeszcze sie jaki przy ekspresie do kawy polozy i co wtedy?!!

      Usuń
    4. nie ma się z czego śmiać dziewczynki ... raczej się cieszmy, że my tylko po 8 h pracujemy (przynajmniej ja) nie wyobrażam sobie dyżurów po 12 h chyba bym nie dała rady.

      Usuń
    5. Ja może bym dała, ale tylko w poniedziałki i piątki. W te dwa dni mi najszybciej i najlzej zawsze leci w pracy, ani się obejrzę i już fajrant. Ale tak CIĄGLE po 12 to nie, nieeee nie nie!

      Usuń
    6. ja ledwie jestem w stanie wysiedzieć 8 h więc 12 h to jakiś kosmos. Nie jestem stworzona do takiej pracy. Nawet nie byłam stworzona do pracy na zmiany i też zrezygnowałam :/

      Usuń
    7. No. Zmiany są do dupy. Ja pracowałam tylko na dwie, i to krótki czas, a nigdy na nocki. Borsuk ma co trzeci tydzień nocki 5 dni z rzędu i już po trzeciej nie wie jak się nazywa. W nocy się powinno spać, ewentualnie balować - ale nie intensywnie pracować.

      Usuń
    8. ja pracowałam na różne zmiany najpóźniejsza kończyła się o 24.00 zanim pozamykałam i dotarłam do wyra była 01.30 i w ogóle nie chciało mi się spać zasypiałam o 3-4 a na 8.00 już miałam znów być w pracy. Masakra

      Usuń
    9. O rany, koszmar! Przeciez to nie ma mozliwosci zeby sie to nie odbilo na zdrowiu. A stawka oczywiscie normalna za takie cos. (przynajmniej w Borsuka przypadku, zadnych dodatków za 5 nocy z rzedu)

      Usuń
    10. Moja koleżanka zatrudnia pracowników tak, że oni mogą przychodzić do pracy, kiedy im pasuje i nie liczy się im godzin spędzonych w biurze. Mają określone zadania do wykonania i z tego są rozliczani. Jeden z mężczyzn notorycznie przychodzi do pracy w soboty i niedziele, bo woli pracować, gdy nikt mu nie przeszkadza i przez te dwa dni potrafi zrobić wszystko, co normalnie robiłby w pięć.
      Takie podejście do pracy mnie zachwyca!

      Usuń
    11. Diable to były czasy zamierzchłe i za pracę po 22.00 miałam 1,5 zł więcej za godzinę :DDDDD

      Studiowałam wtedy i pracowałam i jakoś tak przez 5 lat ciągnęłam ale teraz ??? never !! teraz to bym tak pracować nie dała rady. Ale cieszę się, że mam porównanie jak to było na zmiany. Cały dzień rozpierniczony nie mówiąc o wezwaniach na telefon jak ktoś zachorował.

      Kalina taka praca byłaby dla mnie cudowna bo ja się z reguły wyrabiam przed czasem i potem zbijam bąki :D

      Usuń
    12. Bardzo dobre podejście do pracownika, Kalina! Podobno są też firmy, gdzie pracuje się 4 godziny dziennie, ale bez przerw, pogadus, ek przy drukarce itp, sama intensywna robota. Ale tylko 4 godziny, i potem masz cały dzień wolny. Też się to chyba dobrze sprawdza, no bo powiedzmy sobie szczerze:kto jest w stanie pracować intensywnie i wydajnie 8h dziennie 5 dni pod rząd? Wszyscy sciemniają mniej lub bardziej.

      Usuń
  14. Diable, wieczór jest już późny, moje córki śpią, a ja zarżałam pełną gębą.
    Uprzejmie proszę następnym razem o jakieś stosowne ostrzeżenie, żeby nie czytać, gdy obowiązuje cisza nocna.
    Przebranie kalafiora wywołało poruszenie w mojej wyobraźni. Zastanawiam się, czy jest to strój całościowy, czy częściowy... ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hy hy, a ja sie ciesze ze sie posmialas :D
      Ogólnie to takie niebezpieczenstwo istnieje na tym blogu dosyc czesto, nie przywyklas jeszcze? Takie tu sobie piekne absurdalne dialogi prowadzimy nieraz, ze az mi serduszko rosnie :)

      Usuń
    2. A kalafior - no wlasnie: czy to sie wklada jak spodnie i bluze, czy jak kombinezon i na zamek z tylu zamyka? A moze przez glowe, taka suknia a la Buka? Bardzo bym chciala zobaczyc!

      Usuń
    3. Buki w to nie mieszajmy!
      Moja przyjaciółka szyła teraz na jasełka strój kozy, ale gdy już była w połowie usłyszała od synka, że mu się pomyliło i nie jest kozą, tylko Józefem.
      Zaraz do niej zadzwonię, żeby nie marudziła, bo mogło się okazać, że Karolek nie jest ani kozą, ani Józefem, tylko kalafiorem...

      Usuń
    4. Uh! No to polecialo dzieciatko, pieknie :))) A zdarzyla juz zrobic brode? Broda w obu przypadkach moze byc ta sama.

      Usuń
    5. Bo może Józef miał kozią bródkę? To może wystarczy odczepić rogi i już będzie Józef? A w przyszłym roku namówić dziecko na strój kozy i się dwa lata jakoś opędzi.

      Usuń
    6. Rogi można również przerobić na czułki ślimaka, gdyby się okazało, że w przyszłym roku w stajence znajdzie się jakiś winniczek ;-)

      Usuń
    7. No ale trzeba wtedy ogolić brodę. Józef staje się metamorfem.

      Usuń
  15. w kwestii przebrania: "bo nie zna życia, kto nie służył w marynaaaarceeeeee...."

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to marynarka kojarzy Ci sie z kalafiorem?
      (choc to biale i to biale, wiec ok ;))))

      Usuń
    2. Buahaha! Diable, boskie!
      Chodzi o służenie w marynarce (morskiej), czy o służenie w marynarce (w pepitkę)? ;-)
      Bo obie te marynarki mogą się kojarzyć z kalafiorem w innym, że tak powiem, ujęciu ;-)

      Usuń
  16. na trzy razy wzięłam ten post zgoła nie rozumiejąc jego początku?? ale sie wreszcie zawzięłam i ZROZUMIAŁAM )))))))))))))))))
    ech nie spawwdzam tego skąd i poco ?? a powinnam bo bym sie mocno zdziwiła pewnie.
    tak jak sie nieustająco dziwię Rzydom, obozom koncentracyjnym czyli OŚRODKOM WCZASOWYM, polską(mała litera) i innym fajnym rzeczom które mi sie przytrafiają w tym wybijającym klozetom we własnym domu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czekaj, czekaj, że niby obozy koncentracyjne to były ośrodki wczasowe?! To przebija nawet płaską ziemię...

      Usuń
    2. Niedawno ktoś się w rozmowie ze mną pomylił i zamiast o badaniach prenatalnych, mówił o badaniach penitencjarnych. Nie śmiałam skomentować, bo gabaryt pomyłki mnie przerósł ;-)

      Usuń
    3. Hy hy hy :)) dobre :)
      Pomylić się może każdy, ja często mówię całkiem co innego niż chciałam powiedzieć - gorzej jak ktoś wysila się na elokwencję nie mając do tego podstaw, strasznie przykro się tego słucha...

      Usuń
  17. Wyszukiwanie po obrazkach daloby z pewnością Wilkowyje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyjce-upiory-północ-wielkiezło-uciekaj, buaaaaa!!!
      Ale ktoś szukał też diabelskie nutelli, i to nie raz :/
      Aż się boję snuć domysły w tym temacie.

      Usuń

Dawaj.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...