Zostawmy Renatę na chwilę, że tak powiem, na pastwę losu i przejdźmy do aktualności z kraju i ze świata. A w kraju i na świecie (no, na tym mi najbliższym jego kawałku) zima, panie, zima. A więc dziś o zimie - rycina i wykład o charakterze edukacyjnym. Wyostrzyjcie zatem oczy i mózgi.
Daleko, daleko na północy, za siedmioma zamarzniętymi jeziorami, siedmioma wielkimi lodowcami i siedmioma zasypanymi śniegiem dolinami, mieszka wielki niedźwiedź Uberto Maurizio Lodovico del Mrozzo. I gdy czuje, ze pora zapaść w zimowy sen, idzie w góry, włazi między szczyty, żeby choc troszkę osłonić się od wiatru, kładzie się i zasypia. A że jest tak wielki, że zasłania słońce, które w zimie i tak nie ma siły wspinać się zbyt wysoko, to na cały czas jego snu zapada na północy ciemność.
Dopiero po kilku miesiącach, jak niedzwiedź porządnie się wyśpi, zaczyna czuć, ze burczy mu już w brzuchu, że zorza polarna świeci za jasno, a twarda grań wbija mu się w bok. Wtedy się budzi, wstaje, a tony nagromadzonego na nim i na górach śniegu spadają lawinami w doliny. Głodny del Mrozzo odchodzi nad ocean, żeby przez następne kilka miesięcy polować na ryby i foki, i gromadzić na powrót stracony w czasie snu tłuszcz. A słońca już nic nie zasłania, wreszcie może rozprostować stłamszone promyki, i z tej radości co dzień udaje mu się wspiąć kawałek wyżej w niebo i świecić troszkę dłużej.
Nastaje wiosna, potem piękne, choć krótkie lato, galopem przebiegają po scenie jesień i nerwowe, polarne króliki, usiłujące jak najszybciej zjeść przed zimą wszystko, co choć trochę nadaje się do jedzenia. A potem - niestety - zmęczony polowaniem i straszliwie objedzony, wielki i tłusty Lodovico wraca znów w góry, żeby się wyspać. I znowu na długie miesiące zapada mrok...
Więc cieszmy się, że takiemu misiu nie przyszło do głowy położyć się u nas!
Byle do wiosny, dziewczęta i chłopcy, damy radę chyba. Skoro co roku dajemy.
A nerwowy polarny królik wygląda tak:
A jak już jesteśmy przy zimie i zimnie, to będzie jeszcze...
Historia, którą napisało życie,
o mej intelygęcyji i sprycie.
A działo się to w zeszłym tygodniu. Cały dzień było mi zimno. I to nie tak po prostu zimno, tylko Z-I-I-I-M-N-O-!!! Czułam, jak mi mitochondria zamarzają, a erytrocyty wyrzucają tlen w krzaczory i radośnie chichocząc zakładają łyżwy, wyciągają saneczki i biegną sobie pojeździć na zlodowaciałej wątrobie. Więc wróciwszy do domu, postanowiłam wleźć do wanny i już nigdy z niej nie wychodzić.
Włażę więc. Gorąca woda, pianka pachnie, aaaah. Cieplutko. Kładę się. I nagle wtem, po dwóch może minutach, w tą moją mieciutką mydlaną bańkę, unoszącą mnie już hen daleko od niedobrego, zimnego świata, wdziera się bardzo niekomfortowe uczucie. Pić. Pić mi się chce.
Cholera. Próbuję sobie wmówić, że wcale nie. Próbuję ignorować intruza. Negocjować. Bezskutecznie. Pić mi się chce jeszcze bardziej. Myślę: wyleźć z tej wanny czy nie. Nie, zdecydowanie nie mam tak bohaterskiej natury. Dopiero co zrobiło mi się ciepło, po czternastu godzinach marznięcia.
Ale pić!!! No w mordę nietoperza. Może jednak wyjdę. Wstaję tak troszkę, czuję jak od razu robi mi się gęsia skóra. NIE!!!! Za nic nie wyjdę!!! Ale sama jestem w domu, nikt mi więc nic nie przyniesie. No toż to masakra jakaś!!! Wstać? Nie wstać? Wstać? Nie wstać? Do kuchni aż tak daleko znowu nie jest, a butelki z wodą stoją zaraz przy drzwiach.
I takie zapasy myślowe uprawiałam dobre 15 minut (zamiast drzemać słodko w wonnej pianie).
I wtedy mój jedyny w miarę jeszcze przyzwoity neuron się ulitował, spojrzywszy na mnie z niesmakiem pokręcił głową, kopnął kolegę-obiboka po prawej w zadek mówiąc: "No powiedzmy jej w końcu, bo się baran nigdy nie domyśli!", kazał mu kopnąć następnego sąsiada, no i poszło: w końcu coś mi zaczęło świtać, powoli pojawiło się światełko w tunelu: jestem W ŁAZIENCE. I to w dodatku W WANNIE. Nad wanną jest KRAN. W kranie WODA. Aaaaaa!!! O, myśli ma, lotna niczym błyskawica...
A najgorsze jest to, że nawet mnie nie zdziwiło, że na to od razu nie wpadłam. To już normalka, standardzik, codzienność. Eh...
UPDATE
WIADOMOŚĆ Z OSTATNIEJ CHWILI:
ROZWIĄZANO PROBLEM LOTÓW NA MARSA!
Czerwona planeta już niebawem w zasięgu ręki.
Skromna pracownica jednej z kopalń na Pomorzu rewolucjonizuje branżę lotów kosmicznych!
- Szczegóły -
Uwiodłaś mię, Bożeno! ♥ ♥ ♥