Wyobraźmy sobie, że:
...pewnego dnia na przełomie zimy i wiosny wstajemy rano i otwieramy okno. Dzień jak co dzień. Ale oto nagle wielkie poruszenie w szafie i na wieszaku w przedpokoju. Coś się kolorowo kłebi, szeleści i miękko sunie w powietrzu w kierunku otwartego okna. To szaliki odlatują kluczami do zimnych krajów! Wrócą dopiero w przyszłym roku, z pierwszym zimnym wiatrem.
A my, wkładając lekką bluzkę, machamy im na pożegnanie i patrzymy jak znikają na horyzoncie, łopocząc frędzelkami. I mamy gwarancję, ze dopóki nie powrócą - nie będziemy ich potrzebować!!!
Co za piękna historia!
OdpowiedzUsuńTylko czemu moje wciąż jeszcze nie odleciały?
właśnie !!
OdpowiedzUsuńmoje też nie :)
Ha:) żeby przyspieszyć odlot szalików nie noszę ich wcale. Czapki też, na wszelki wypadek, żeby nie kusić pogody:))) rękawiczki ukrywam w kieszeni.
OdpowiedzUsuńMoje szaliki na razie niestety kurczowo trzymają sie szyji :(
OdpowiedzUsuńMoże to nie szaliki. Może to wampiry.
UsuńDługie, bo wychudzone po zimie. Frędzlowate, bo płaszczyk się w błotku potargał.
Kolorowe.. bo czarne im się znudziło?
Oglądnij dokładniej szyję ;)
Może, może. I wpijają się małymi, włóczkowymi kiełkami!
Usuń