Stoję ja sobie w piątek, szary, wilgotny, zapleśniały piątek po pracy na przystanku i czekam na autobus, który niczym czarodziejski rydwan uwiezie mnie do baśniowej Krainy Weekendu, gdzie malutkie różowe wróżki będą mi rzeczywistość wonnym a barwnym kwieciem maić, przysłaniając w ten sposób grząskie bagno Pięciu Dni Roboczych czających się za progiem.
Może nawet dadzą jakieś miłe tabletki, pełne przyjaznych alkaloidów, i potem przylecą świetliste motyle ciągnące za sobą tęczowa kotarkę zapomnienia, i będą mnie gilgotać łapkami, aż upadnę ze śmiechu prosto w gromadkę mięciutkich, turkusowych borsuczków pachnących goframi z cukrem pudrem. Będziemy chichotać, ćwierkać, i tarzać się w puszystej euforii.Czy jakoś tak.
I to od samiusienkiego ranka.
Poprzedniego.
A jako rasowy meteopata reaguję na taka pogodę całkowitym otępieniem umysłowym. Mózg zamienia mi się w kawał betonu, który uwierając, ciężko zalega w czerepie, pochłania i hamuje wszelkie impulsy elektryczne, a to bardzo przeszkadza w myśleniu.
No więc specjalnie mnie nawet nie zdziwiło, kiedy po drugiej stronie ulicy stanął tir z wielkim napisem "Christian Bowling Spedition". Chrześcijanie, kręgielnia, spedycja, spoko. Nic wielkiego w końcu.
Może sobie do kółek różańcowych kręgle w kształcie dwunastu apostołów przewożą, w komplecie z kulami z krągłych baranków bożych. Te wszystkie relikwie i dewocjonalia też trzeba czymś transportować - przecież do kieszeni nie włożysz czterdziestu dłoni Marii Magdaleny w wyłożonych aksamitem złotych lodóweczkach, osiemnastu ton drzazg z krzyża, dwustu palców świętego Antoniego, palety świecących w ciemnościach Jezusków, trzech kop Matek Boskich Butelek i kartonu Judaszków-skarbonek mrugających LEDowym oczkiem po wrzuceniu srebrnika.
To i tira potrzeba, logiczne.
Zreszta w tym dziwnym zakątku, gdzie przyszło mi pracować, w drodze autobusem z pracy do dworca widzę codziennie takie rzeczy jak na przykład plastikowe słoniątko w kolorze intensywnego różu, w skali 1:1, taki dwulatek na oko, które - w celach zapewne reklamowych - wystawił na chodnik włoski producent lodów z wafla i kurczaków z różna, Alberto.
Zimą Alberto, na ogrodowej huśtawce zajmującej cały chodnik, sadza Upiorne Trio złożone z Mikołaja co wypchał się sianem (aczkolwiek wielce nieporadnie) oraz dwóch dmuchanych, dziwnie kulistych reniferów na uprzęży, którymi wicher zamiata trotuar i kopytkuje przechodniów. Mikołaj nie ma twarzy, jedynie słomianą powierzchnię płaską przysłoniętą obfitym, nylonowym zarostem i wielkimi okularami słonecznymi.
Obok stoi jeszcze szklany baniak o pojemności sporego tankowca, z otworem na ein Euro, pełen kolorowych kulek. I dwie włoskie flagi na masztach - oczywiście wielkości preścieradla, bo przechodzień, kopnięty reniferem w oko, mógłby nie zauważyć mniejszych formatów.
W tym roku stali wszyscy razem, a co, Mikołaj, huśtawka, renifery, różowy słoń, oflagowany tankowiec naładowany kulkami. Maleńki lokal Alberto jest zza tego lunaparku właściwie niewidoczny, ale być może jest w tym szaleństwie jakaś metoda.
Zresztą, czym byłby ten kraj matematyczno-technicznych, projektowanych od linijki umysłów, bez uskrzydlonej fantazji cudzoziemców?
Co dzień widzę też, udrapowaną na cokole z kamieni i będącą ozdobą prywatnego ogródka, wielką szyję i głowę konia, żółtą jak cytryna. Tak, może wydawać się dziwne na pierwszy rzut oka, ale pomyślcie jaka to miła odmiana po tych wszystkich krasnoludkach, których rysy twarzy i budowa ciała świadczą o stuleciach bezlitosnego chowu wsobnego.
No więc - na tym tle - co tam chrześcijańscy kręglarze trudniący się spedycją.
I gdybym nie miała akurat zwały-giganta, to pewie zobaczyłabym od razu, a nie dopiero po kilku minutach, że jednak to tam jest napisane Cristian Bohling Spedition i że ów Krystian zajechał właśnie pod zwykły, sieciowy supermarket z transportem banalnej pietruszki (czy czegoś tam).
Czasami podejrzewam, że te wróżki z tabletkami to mnie chyba odwiedzają czasami, tylko ja potem nic nie pamiętam po prostu.
Ale towar muszą mieć srogi. (jeeezu świecący, teraz mi tak przyszło do głowy: może tego różowego słonia i żółtego konia tak naprawdę wcale nie ma?!)
.......................
Kiedyś w zimie zaobserwowałam też na mieście plakaty "Christus Circus" i już wyobrażałam sobie bóg (!) wie co, już rozmyślałam nad tym, jak to przesunięciu uległa granicy między sacrum a profanum w zbiorowym umyśle nowoczesnego społeczeństwa wielkomiejskiego - ale potem przy którymś z kolei plakacie się okazało, że to Christmas Circus był.
Jako i wiele dalszych przypadków, które ukryjmy za zasłoną milczenia.
.......................
To teraz pod tą piękną pogodę:
Niezwykle spektakularna burza śnieżna.
Na szczęście tylko formatu A4.
Oraz
Niezwykle elektryfikujący, burzliwy sen anonimowego dorsza,
też na nasze szczęście nie wykraczający poza kartkę trochę większą od A4.
Oba oryginalne obrazki dostępne,
jakby ktoś chciał żeby mu akwarelowy piorun strzelił w szypiorek,
to proszę pisać:
Miłego tygodnia bez burz życzę! :*
Kiedyś odczytałam na transparencie "Stop poniedziałkom". Wcale się nie zdziwiłam. Potem zobaczyłam, że jednak "Stop podziałom". Ale nie wiem, czy pierwsza wersja jednak nie jest bardziej realistyczna.
OdpowiedzUsuńZdecydowanie jestem za opcja numer 1 !!!!
UsuńZnaczy numer 2 tez OK, zacna sprawa, ale jednak te poniedzialki to moglyby sobie iść stąd...
Nainowszy wybryk kreatywnego czytania a'la mRufa:
OdpowiedzUsuńimpreza na jaka wybrala sie Bozenka:
walk a dead
hm... co to moze byc, jakas impra pod patronatem walking dead?
nie,nie, czekaj, to jest walkadeka raczej, ciekawe cot moze byc - kiedys byla taka piosnka waka waka... costam costam, ale to nei jest typ muzyki co by Bozenka rajcowal...
ooooo
Walka Dekad!
tak, ze tak...
No, z tym czytaniem to byla rzeczywiscie walka :))) Moze nawet i dekad!
UsuńCienszko bylo ale dalas rade. :P
Ale na jakie to imprezy ta nasza Bozenka chadza, no no! (to znaczy ja nie mam pojecia co to jest, ale kojarzy sie z krwawymi walkami w klatkach, na maczugi, miecze, zęby i pazury, hy hy)
No wlasnie wcale a wcale - bo walka byla muzyczna - sorki Bozenka, ze takie sekrety tu zdradzam, ale ten walk a dead mnie polozyl totalnie. Sama bym poszla na taka impreze gdyby tam bylo dajmy na to 10 osób i kazdy mial dla siebie minimu 1.5 metra kwadratowego ;) Bo to jednak dzwieki mojej mlodosci, tej bardzo wczesnej i tej mniej wczesnej ;) te dekady co wlaczyly.
UsuńAh, muzyczna to byla walka!
UsuńEee... :( A juz sobie Bozene wyobrazalam na przesiaknietej testosteronem widowni, jak z udkiem indyka w jednej rece i maczeta w drugiej kibicuje tym wikingom w klatkach...
(A Bozena mnie teraz pewnie zabije ;)
mRufa - ze nie wspomnę o Twoim wpisie (http://glodny.blox.pl/2018/01/Kolejny-wrog-watroby-czyli-tzw-cebulka-ala-Fader.html ) co to wroga wątroby do teraz widzę jako wroNga wątroby, co by ten wroNg nie znaczył :D
UsuńPo tej cebuli mozna dostac błędów wątroby, i wtedy wątroba jest wrong!
Usuńo! czyli bez sęsu nie jest moje paczanie :D
UsuńBożenka przeprasza, ale czy ktoś tu odpowiada za zjadane komentarze? Bo takie obszerne wyjaśnienie, a go nie widać nigdzie :(
UsuńPróba druga, skoro zażalenie jest widoczne.
UsuńOtóż.
Po prawdzie mówiąc, to jak koleżanka mRufa odczytała Bożenki rozrywkę nie było wcale takie błędne, ponieważ biorąc pod uwagę stopnień zatyrania samej Bożenki, to jak ona mogła wyglądać, przy wszystkich przepracowanych godzinach, jeszcze dokładając sobie imprezę, to już można sobie dopowiedzieć. Po drugie, jak już wyjaśniono, że to była bitwa na stare hity, jasnem się staje, że reszta użytkowników wcale nie była lepsza, bo jeśli ktoś miał smarki pod nosem w latach osiemdziesiątych, to teraz powoli zaczyna mieć je z powrotem :P
Po trzecie, to rzeczywiście takie udko indycze i maczeta, wespół z pozostałymi elementami wystroju imprezy, to jednak byłaby chyba najlepsza rozrywka. Bożenka tak sobie myśli nawet, jak ktoś czytał Toma Holta i jego wizje z goblinami, że gdyby tak z nimi trochę pohasać, to by było odstres na maxa. Aż by trzeba w Kopalni popaczać, czy nie mają takie opcji wpisanej gdzieś w umowę najmu.
Po czwarte, gdybyż już mialo tu dochodzić do mordów, to Bożena uprasza o dobicie w sobotę na wieczór, ponieważ będzie w perspektywnie tylko jednego dnia wolnego przed powrotem do kieratu, co z założenia jest tak kompletną abstrakcją, że szkoda w ogóle marnować zasoby na ruch powieką. W razie czego większość internetu już ma Bożenki adres, to jak komuś potrzeba akurat takiej rozrywki jak dobijanie prawie-trupów, to proszę się częstować. Kawa jest w szafce na środku, przy kubkach. ;)
W imieniu Blogspota serdecznie przepraszam za zjadanie komentarzy (bo jeszcze nie widzialam, zeby Blogspot sam przeprosil) ale niestety nie moge obiecac w jego imieniu poprawy. Jedynie wyrazic nadzieje!
UsuńImpreza z udkiem i maczeta przy klatkach z mordobiciem z pewnoscia pomaga rozladowac negatywne emocje i poklady stersu - na 100%, na mur i na beton pewne, jakby co, to pewnie i na Pomorzu takie sie znajda :D
A z tym dobijaniem to bym sie tak nie spieczyla jednak, juz blisko do wiosny, swiatelko sie zaraz zapali w tunelu!
Nie, zdecydowanie nie - Twój mózg nie przyjmuje postaci betonowej bryły a raczej radośnie pluszczącego oceanu, w którym nieokiełznane prądy kreatywności robią radosne gwałtowne zwroty i fikołki! Bardzo, bardzo mi się to podoba!
OdpowiedzUsuńI nie wiem, co mnie bardziej zachwyca Zadymka czy Dorsz w głębokim śnie! Boskie!
Ale te zwroty i fikolki to po etacie, weekendowo, jak juz te wrózki i motyle przyleca :)))
UsuńTo też, ale myślę że w związku z pogodą. Opady powodują, że brzegi racjonalizmu usuwają się gdzieś, może w niebyt, a może tylko na plan dalszy. Grunt, że nie przeszkadzają prądom :)
UsuńJak tak przetrząsam zasoby pamięci, to wychodzi mi na to, że najfajniejsze teksty piszesz (przynajmniej mi się najbardziej podobają), gdy z powodu opadów atmosferycznych lecisz na autopilocie, że tak to ujmę ;) Dokonujesz wtedy bardzo odkrywczych spostrzeżeń w otaczającej rzeczywistości ;)
Usuńa wiesz, ze faktycznie, to wolne szybowanie prowadzi czasem takimi drogami, jakich nigdy by sie nie znalazlo lecac zgodnie z procedura :)
UsuńNie bez przyczyny jak czlowiek chce byc kreatywny to musi myslec "outside the box". Co wcale nie jest takie proste i o czym bolesnie sie przekonuje w pracy co i rusz.
ale tego to na pewno nie widziałaś! :D
OdpowiedzUsuńhttps://scontent-frt3-2.xx.fbcdn.net/v/t1.0-9/26904002_1716116021742017_6895203466811477397_n.jpg?oh=d2425401593d9bdd30f05ed7b17668b2&oe=5B189304
Przyznaje, nie :)
UsuńWszystko kwestia obiektu, w którym poklada sie wiare, prawda. W koncu Jezus, Budda, Mahomet i cala reszta tez juz dawno wymarli, a sie w nich wierzy - to dlaczego niby dinozaur mialby byc gorszy, co nie :)
c'nie! albo ryba, najbardziej ta tutaj piękna :)))
UsuńO! Albo ryba, wlasnie! Wielka Pra-Ryba, której sni sie nasz wszechswiat. Osobiscie przyznam, ze jest to obiekt moich licznych westchnien ;)
Usuńmoich też :)
UsuńNa fresku Czterej Jeźdźcy Apokalipsy. Dedlajn, Brakciasteczków, Sen i Ja. Poznaję. Nawet wierzchowców nie mamy, chyba, że cwałują pod tym trotylionem zwałów śnieżnych. Mój pewnie padł z zimna i wycieńczenia, szukając porostów i papierków po mieszance wedlowskiej.
OdpowiedzUsuńSen to jeszcze w miare w porzadku gosciu, dobrze sie rozumiemy. Dedlajna i Brakciasteczka wolalabym nie ogladac - ale na bogów, dlaczego Ty jako jeden z nich!!!!
UsuńBo Clancy miala pewnie randke (Clancy to córka Wojny, która czase mastepuje ojca ;) (Discworld reality) ) to poprosila PandeMonie, zeby wziela za nia dyzur. Proste ;)
UsuńMoże jesteśmy wewnętrznie skóceni w grupie. Sen ze mną, w opozycji do Dedlajan i Brakciasteczka.
UsuńmRufa, powinnam iść spać. Przeczytałam, że Clancy to córka Wojny, która czasem masturbuje ojca :)
i Ty mówisz, ze to ja powinnam isc spac, no dostojnie... ja cierpie na syndrom dyslokacji spacji, a ze mi tam jedna literka zezarlo w ferworze walki to wielkie mi co. :P
Usuńhahaha... no tak... to moze faktycznie i ja tez powinnam isc spac :D
Usuńco nie zmienia faktu, syndrom jest syndromem i nie podlega negocjacjom.
O, chodzmy wszyscy spac najlepiej, to jest dobry pomysl.
UsuńMozna i kawe dla ozywienia wypic - ale kawa nie mastepuje snu :D
mRufa, czy bralas pod uwage wydanie slownika polsko-mRufczanskiego? Chociaz nie, za duzo w tym zywiolu, dyslokacja spacji - no rules - no control - anarchia klawiaturowa! Gdzie tam to w ramy slownika wciskac.
Monia, ale to tacy sklóceni daleko nie zajedziecie z ta Apokalipsa (choc nie ukrywam, dla swiata to akurat zaleta)
UsuńNo chyba ze przygotujecie dwie propozycje, i potem puscimy referendum, która opcje szanowna ludzkosc sobie zyczy.
No właśnie o to chodzi, by Apokalipsę jakoś zgrabnie ominąć, rozumiesz. Apokalipsę zamienić na klipsy albo lody Calypso. A Bezciasteczko i Dedlajn niech tam się pozabijają na linii horyzontu. Zostanę ja i sen. Ojaaaaa! Ale boski plan! I Ciasteczka!
UsuńDobra. To jak sie wyspisz to zakladamy klipsy, tanczymy calypso, jemy Calypso, zagryzamy ciasteczkiem, i tanecznym krokiem podazamy w strone przeciwna do horyzontu, falujac kolorowymi falbanami sukni. Nasza droge beda znaczyc patyczki po lodach, okruszki i barwna tecza porwanych na strzepy falbanek. A za nami pochód, pospolite ruszenie!
UsuńTroche mnie co prawda znowu noga boli, ale dam rade.
Moze niech Diabel poda nazwe tych magicznych tabletek, bo w mojej rzeczywistosci bylyby bardzo przydatne:)
OdpowiedzUsuńNo kiedy wlasnie ja nic nie pamietam!
UsuńNic, niente, nada, Null!!!
Taki towar.
ten dorszyk mnie może przekonać, potrzebuje troszkę czasu na kntemplację:))
OdpowiedzUsuńa prosze sobie uprzejmie kontemplowac do woli! Zaznacze (nie)skromnie, ze na zywo dorsz wyglada o wiele przystojniej niz na fotkach, strasznie bowiem trudno sfotografowac akwarele aparatem-kompaktem dla idiotów. Ale tylko taki potrafie obslugiwac ;))
Usuńno napalam się, ale czasu nie mam:PP
UsuńSiostro w cierpieniu, a kto ma! ...
Usuńja to sobie myślę, że po prostu okulary masz może za słabe lub, że nie masz wcale a mieć powinnaś ;D
OdpowiedzUsuńA Włosi to naród niezwykle szalony i kolorowy, osobiście mam włoski temperament i wierzę święcie, że jakiś litr włoskiej krwi zasila moje żyły i tętnice więc uwielbiam te ich plastikowe nie raz i nie dwa klimaty <3
Przyznam sie szczerze, ze trafilas - potrzebuje mocniejszych oklurarów, czuje to od jakiegos pól roku. Co znaczy, ze moze za jakies 2 lata dotre w koncu do optyka :))
UsuńAle kto wie co zobacze w tych mocniejszych? Moze jeszcze wiecej cudów?
Mnie tez Alberto ujmuje tym szalenstwem. Nawet bym z ochota spróbowala tych jego lodów z wafla, tylko mi nie po drodze. Znaczy musialabym wysiasc wpól drogi, zjesc lody, i potem jechac dalej - a to nie chce sie po pracy. Zakladajac, ze za tym lunaparkiem w dalszym ciagu jeszcze sa te lody, bo to moglo sie niepostrzezenie zmienic :))) Aaaa!!!! Co mi wlasnie przypomnialo, ze w lecie przeciez Alberto wystawia na chodnik jeszcze waflowy rozek z trzema galkami lodów, taki na dwa metry wysoki! Jak ja moglam o tym zapomniec, no jak!!!
a widzisz ... wiedziałam bo znam z autopsji. Jak ja zaczynam widzieć na ulicy rzeczy których niemożliwe by były prawdziwe to wiem, że czas na optyka ;D
UsuńWłosi są bezczelni w sposobie podrywania i to mnie zawsze irytowało bo są zadufani w sobie i irytujący z tymi gwizdami i nawoływaniami ale tacy Włosi sprzedawcy albo restauratorzy to bajka. Są tak kreatywni robiąc wystawy sklepowe, z niczego potrafią wyczarować cuda a takie rożki z plastiku giganty to i u mnie w mieście cało rocznie stoją przy 2 lodziarniach :)
PS. paczam sobie na te rycinki Twoje i paczam i skarbonę założę chyba na ten cel i jak uzbieram to coś sobie też zakupię bo cudowne są. Tylko ja chyba coś z kotełami nie z prarybskiem :)
I kotełów Ci tutaj dostatek, mosci pani. Nie braknie.
Usuńtak, te rozki to popularne sa, ale rózowego slonia nie ma nikt! Nigdzie nie widzialam tez az tak wielkiej szklanej kuli z otworem na ein Euro. Chyba jakies specjalne zamówienie.Co prawda nie wiem czy lunapark Alberto okreslilabym mianem "cudowny", to sie chyba nie miesci do tej kategorii - ale wiem co masz na mysli :)
wiem wiem ... cofnęłam się (nie w rozwoju bynajmniej) ale do Twej przeszłości i widziałam koteły i znaki zodiaku nawet i inne ryby i przecudne stwory. Na pewno sobie coś znajdę :)
UsuńFaktycznie o różowych słoniach wiem tylko ze słyszenia osobiście nie widziałam :D
We Włochach i Włoszkach najbardziej lubię, że sklep jest otwarty 10-18 na przykład, przychodzisz o 12.00 a tam kartka wyszłam na kawę ...
Kiedyś myślałam, że to jakieś bajki są jak ludzie opowiadali ale nie ... po 5 latach wakacji we Włoszech (głownie w Toskanii) widziałam naocznie, że to nie są jaja. Kawa to świętość. Za to ich uwielbiam. Za kartki zimą pt: "bank nieczynny z powodu opadów śniegu" już mniej ale jednak fantazję mają i gest :D
Wszystkie te poludniowe narody maja w ogóle mniejsze parcie na sukces i doskonalosc, a wiecej luzu. Wyszlam na kawe? Ojeeeezu, no przeciez zaraz wróce. A wyobraz sobie taka kartke u nas :))) Rozwscieczeni klienci nasikaliby na drzwi pewnie.
UsuńJa na Korsyce, w malenkim miasteczku, nie moglam sie nadziwic porom otwarcia sklepów - niektóre byly w sumie bardziej zamkniete niz otwarte i tylko kartka wlasnie "Jakby co, to prosze dzwonic pod numer: xxx". I juz. NIGDY nie wiedzialas, czy bedzie otwarte akurat czy zamkniete. Za to pierwsze kawiarnie dla tubylców otwieraly sie o 6 rano, i grupy staruszków juz zajmowaly swoje stale stoliki przy jedynej ulicy przelotowej przez miasteczko. Od rana na pulsie wydarzen, rozumiesz :) Po poludniu oczywiscie siesta, a potem znowu do stoliczka do 22 wieczorem.
Bardzo mi sie tam podobalo, tak leniwie i bez pospiechu, bez spiny.
tak, ja też znam i uwielbiam te klimaty. Chyba to wynika z pogody w sensie, że w upały jakie tam miewają niewiele się chce. Ale jak widać można wolniej i jakoś nikt się nie burzy. Sporo sklepów we Włoszech w zasadzie nie ma nawet wypisanych godzin urzędowania.
Usuńpewnie, komu by sie chcialo denerwowac w taki upal. Musi byc ku temu juz naprawde spory powód. Tez mi sie to podoba. Nawet po dlugim urlopie przez jakis czas ma sie w sobie to uczucie, ten brak spiny i pospiechu - ale tylko pare tygodni niestety... Pózniej sie czuje, jak tak wraca po kawalku. Tu idiota na drodze, to babsztyl tarasuje znowu cale przejscie w sklepie, tu kierowca autobusu zamyka ci drzwi przed nosem - i ani sie nie obejrzysz, a juz tkwisz spowrotem w tym cyklonie.
UsuńEhhh... pojechalabym gdzies w cieplejsze kraje.
ja już też bym pojechała ... marzy mi się taka Włoska rozlazłość i powolność albo Hiszpańska ... ehhhh
UsuńWszystkie Twoje niebieskości wspaniale na mnie działają... a Ty to się po tej drodze naoglądasz, raju. Miej dobry czas, wiosna w końcu się przybłąka, serio.
OdpowiedzUsuńMocno licze na niezlomne prawo natury z ta wiosna :)
UsuńRózowy slon i zólty kon to niewatpliwie sa rzadko wystepujace fanty, wiec doceniam ten dar losu ;) Po ciezkim dniu w pracy ten kon mnie zawsze niemozliwie rozczula i zaokragla ostre kanty mej duszy zbolalej, serio. To niesamowicie fajnie zobaczyc cos tak absurdalnego. Ciekawi mnie bardzo kim sa ludzie, którzy stawiaja w ogródku takie cudo.
Jak zobaczysz turkusowego nosorożca, daj mi proszę znać :) ucałowania... najlepsze jest w tym wszystkim wprawianie się w nastrój uśmiechnięty i humorkowy :)
UsuńNie ma sprawy, jak do tego dojdzie to nawet mu zdjecie zrobie :)
UsuńŻaden piątek po pracy nie jest zapleśniały! Veto! Chyba, że pracujesz w weekend...
OdpowiedzUsuńTe różowe wróżki już mi sie w tym momencie lekko przebijaly przez ponuroburą dżdżu zaslonę, przyznaję - ale jeszcze nie tak calkiem :)
UsuńAle piątek po pracy jest bez watpienia jednym z najpiekniejszych momentów tygodnia, o tak.
Ryba cudna.
OdpowiedzUsuńWidoki cudne.
Jednak i tak godne ubolewania jest, że w ogóle i wogóle musisz wychodzić z jakiegokolwiek powodu z domu zimą... Ja też muszę i też ubolewam... :-)
Szczególnie rano, nie? A wiesz ze ja wychodze BARDZO rano. I jest BARDZO zimowo wtedy, za bardzo. W tym tygodniu to juz przegiecie, od tego mrozu dochodze do pracy tak zasmarkana i zaryczana (bo mi od mrozu i zimnego wiatru lzy leca jak z konewki) ze wlasciwie die na slepo :) Na szczescie dobrze znam droge.
UsuńRyba cudna burza też )))jednak tekst wymiata i go kupuje i się pod nim podpisuje obiema czterema
OdpowiedzUsuńPiona w takim razie :P
UsuńZólwik.
Tez masz takie zacmienia?
Zwidy przewidy i zaćmienia oraz czasami nie wiem ;-)
Usuńzludy i miraze ;) Tez czasami nie wiem, oj tak.
UsuńNo jak nie ma różowego słonia i huśtawki z reniferami i Mikołajem, jak i ja zobaczyłam wyraźnie. Namalowałaś słowami i są.
OdpowiedzUsuńWidziałam też na fejsie przygodę tłumaczki ze ZRZĘDZENIEM LOSU.
Ja je codziennie widze oczami, wiec mam nadzieje, ze naprawde sa :)))
UsuńJuz bym wolala, zeby los zrzedzil, niz po cichutku podkladal pod nogi swiniaki i znikal. Pewnie potem chichocze sobie, schowany za drzewem, zlosliwiec podly!
Jak dla mnie to w tej burzy śnieżnej idą trzej królowie plus czwarty element, który potem dał nogę z połową złota. Karpia wyrzuciło na mieliznę, albo go odpływ zaskoczył.
OdpowiedzUsuńWiesz, ten różowy słoń i żółty koń to chyba jednak były, ale jak zobaczysz niebieskiego jednorożca, bądź czujna.
Problemy z czytaniem miewa chyba każdy. Ja miałem raz dzień problemów nie tyle z odczytaniem właściwie liter, co ze zrozumieniem. Tak się przyzwyczaiłem do bilbordów z angielskojęzycznymi reklamami, że kiedy na kolejnym przeczytałem tylko jedno słowo, bo więcej nie było, WINDY, to skonfundowany zastanawiałem się, dlaczego tu piszą, że jest wietrznie :)
No jak to po co - zeby kierowcy uwazali na atakujace masy powietrza i jechali ostroznie :)))
UsuńTak, z Christianem Kreglarzem to bylo wlasnie to samo, bo to bylo po dniu, kiedy musielismy duzo przebywac z naszym zagramanicznym szefem marketingu, wiec angielski mi mózg przezarl.
Ale ogólnie to zawsze jak jestem bardzo zmeczona to gdzies przy jakims napisie sie tak zawiesze, ze nie umiem ruszyc dalej. Bo nie potrafie odnalezc sensu w tym, co napisane.
Na przyklad raz kazali mi gotowac kluski z paczki w siedmiu mini-torebkach. Jeeeezu, ile ja sie napracowalam umyslowo zeby to ogarnac! Czy ja mam kazdy klusek wkladac do torebki, czy one juz sa - kazdy opakowany osobno w Folie, a jak nie, to skad ja te torebki wytrzasne do cholery... Az sie w koncu okazalo ze to chodzi o siedem MINUT.
(niem: Minuten versus Minitüten)
I tak co chwile...
Fajne. Już widziałem kluski w siedmiu torebkach, jedna w drugiej, jak matrioszki. Jak w bajce, gdzie liczba siedem jest szczególnie ulubiona. Za siedmioma górami, za siedmioma lasami, w siódmej chatce na lewo, w siedmiu garnkach w siedmiu torebkach gotowały się czarodziejskie, świecące kluski :)
UsuńTaaak, i tylko diabel z glodu juz chrupal szyszki, bo nie umial wyluskac z folii tych cholernych klusek :)
UsuńWindy mnie rzucily na kolana, Ove jeste mym idolem.
UsuńPrzed laty oraz przed migracja udalam cie sie ja na Szmaragdowa Wyspe na wycieczke, w doborowym towarzystwie, a byl to rok kiedy w Irlandii bylo referendum jakowes i cala Wyspa ze Szmaragodwej zamienila sie w cetkowane bo pokryta byla ulotkami zeby powiedzic tak lub nie. Po paru dniach zlapaly moje oko i wyczytalam na nich "no to nato, no to najs" napis wygladal tak: "NO TO NATO, NO TO NICE". Bardzo dlugo nie moglam zrozumie skad tu takei osobliwe polsko brzmiace haselko i ze osobliwie to musza NATO lubic ... dopiero widzac konkurencyjna ultoke zrozumialam ze chodzilo o francuska Nicee. ;)
Wpadłam tu w samo południe, bo zauroczył mnie obrazek zamieszczony w "Kolorowym Blogu"...
OdpowiedzUsuńNo to ja sobie już tu zostanę...
Po dawce diabelskiej radości w buraczkach widzę na ścianie domu po drugiej stronie ulicy, wielkiego kota w żółtej czapce i z czerwoną muchą. Pomiędzy parterem a pierwszym piętrem wisi. Naprawdę jest tam, (a deszcz leje)... O tyle logiczne, że "in Limburg de Carnava is".. Tyle, że jakoś mi umknął w deszczu. Czego to człek nie dostrzega po dobrej dawce...(humoru?).
Pozdrawiam
Zapraszamy serdecznie, buraczana karuzela absurdu pomiesci wszystkich! Bardzo sie ciesze z odwiedzin i wrecz mam nadzieje, ze zostaniesz! :-)
Usuń